Syn przepowiedni – Rozdział XVII

Przygotowania do wojny szły pełną parą. Każdy Ignis ćwiczył swoje moce, a szczególnie duża ich ilość chciała trenować z Mitycznymi. Poskutkowało to tym, że zamiast w Pałacu, wszyscy ćwiczyli w wielkim ogrodzie i na placu przed domem Filena. Wyrocznie poinformowały nas, że udało im się urządzić Uroczystości Wyboru także w Aer, Terram i Aquem. Nie zdradziły jakim cudem zrobiły to w tak krótkim czasie, ale przyzwyczaiłem się już do tego, że jeśli nie chcą o czymś mówić, to nie powiedzą.
Filen nie zadręczał się już tak tym, co stanie się w czasie wojny, ale dalej wyczuwałem jego niepokój. W dodatku jego bestie cały czas gadały, nie wyłączając się ani na chwilę.
Smoku, wiem, że bardzo ucieszyła cię ta wojna, ale mógłbyś przez chwilę nie mówić? Próbuję się skupić na tym cholernym planie.
Nie będziesz mi rozkazywał – warknął smok, a ja uśmiechnąłem się do Filena, który właśnie wszedł do pokoju. Chwilę wcześniej zostałem sam, więc teraz mogłem podejść do Filena i pocałować go w usta.
Jesteś pewny? – podrapałem Filena tuż za uchem, a zarówno on, jak i Smok, zamruczeli głośno.
Ty mała cholero – mruknął Smok, a w umyśle usłyszałem śmiech Salamandry i Fenixa.
– Mmm, za co to? – spytał Filen, kiedy oderwałem się od jego ust.
– Za to, że uratowałeś mnie choć na chwilę od patrzenia w tę mapę – wskazałem na duży arkusz papieru rozłożony na stole.
– Widzę, że ty też nie masz lekko. Ja zostałem zatrudniony do przygotowywania miejsc dla rannych. Nie sądziłem, że pojawią się oni jeszcze przed wojną. A tu się okazało, że Najeźdźcy są w mieście i ranią niepostrzeżenie ludzi. Na szczęście większość da się wyleczyć i nie jest to bardzo trudne. Większość szpiegów została już złapana. Podziemni mają umiejętność czytania w myślach, albo coś w ten deseń. Naprawdę musiałem nieźle się bronić, żeby mi się nie wdarli do głowy.
– Przecież my też umiemy czytać w myślach, a przynajmniej w swoich – przyciągnąłem Filena do siebie i wtuliłem twarz w jego szyję.
– Ale oni robią to szybciej. Wyczuwają intencje i w sekundę potrafią powiedzieć czy ktoś jest z nami czy przeciwko nam. Zaraz musimy iść do jadalni. Ostatnie zebranie przed wojną. Nie mam pojęcia jak my ją przetrwamy. Eirin i Rachel główkują nad swoimi mocami, ale nie potrafią nic wymyślić. Jak niby mają tu sprowadzić trzy wojska?
– Kiedy poznałem ciebie i twoją rodzinę zrozumiałem, że dla was wszystko jest możliwe. Jakkolwiek to zrobią, to wiem, że się uda. Wojska będą tu na czas.
– Chciałbym w to wierzyć. Lot do Aquer nawet mnie zajmuję prawie dobę. Jakim cudem tyle ludzi znajdzie się tu w pół dnia? Minęło już południe.
– Skoro ty potrafisz zmienić się w Fenixa, to skąd wiesz, że moja siostra i twoja ciocia razem nie są w stanie się teleportować? Wyrocznie jakoś urządziły trzy Uroczystości Wyboru w ciągu jednego dnia. Nie możliwe, żeby objechały wszystkie miasta. Musiały jakoś się tam znaleźć. Może uda się tak przenieść całe wojska.
Filen spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się widząc czerwone oczy. Bestie pozwalały Filenowi korzystać ze swoich oczu już nawet przez kilka minut.
– Masz rację. Jakoś nam się uda. Ale teraz chodź, bo miałem tylko po ciebie przyjść.
Zeszliśmy do jadalni, a tam czekała już cała reszta. Wszyscy mieli niemrawe miny i widać było, że ciężko pracowali. Usiedliśmy na wolnych krzesłach i Elestera zaczęła mówić.
– Wojska we wszystkich miastach są gotowe. W każdej chwili mogą walczyć. Wojsko Ignem także jest przygotowane do walki. Pozostało tylko je połączyć i możemy stawić czoło Najeźdźcom.
– Chyba umyka wam fakt, że nie mamy jak ich połączyć – odezwała się Terrin. Jej głos przesiąknięty był irytacją.
– Nie umyka. Wojska będą tu na czas – odezwał się Filen, choć chwilę wcześniej sam miał wątpliwości.
Wierzy w każde twoje słowo – mruknął Fenix ze śmiechem.
Cóż poradzić, że całkowicie mu zaufał – Salamandra westchnęła, a smok tylko burknął coś niezadowolony.
– Niby jak się tu zjawią? Pstrykniecie palcami, a oni się teleportują? To przekracza umiejętności wszystkich tutaj razem wziętych – warknęła przywódczyni Ziemi.
Do sali przez otwarte okno wleciała Visio z Ave na grzbiecie. Wyciągnąłem rękę, widząc, że kieruje się w moją stronę. Jej szpony wbijały się lekko w moją skórę nie raniąc jej jednak.
Najeźdźcy zaczęli formować oddziały. Za dwie godziny wyruszą, więc będą tu tuż po zachodzie słońca – oznajmiła Visio, a wszyscy, którzy ją zrozumieli poruszyli się niespokojnie. Atmosfera zmieniła się na jeszcze bardziej nerwową, co wyczuli także Paul i Kaliwa, którzy rozglądali się po twarzach wszystkich.
– Co się stało? – zapytał Aquarin.
– Najeźdźcy szykują się do wojny. Mają tu być po zachodzie słońca – wyjaśnił Arael, a w sali zapadła głucha cisza. Wszyscy pogrążyli się w swoich myślach i obawach. Zatrzymałem wzrok na Eirin, która gwałtownie wstała.
Miała zmarszczone brwi, a ręce zaciśnięte w pięści. Dopiero po chwili zauważyłem, że wpatruje się ona w Rachel, która stała z tym samym wyrazem twarzy. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, obie kobiety rozluźniły dłonie i wyciągnęły je w swoją stronę. Ich oczy błysnęły światłem, które wydobywało się także z rozchylonych ust. Znajdujący się pomiędzy Rachel a Eirin stół pękł z głośnym trzaskiem, a ja poczułem jak odpycha mnie niewidzialna siła. Wszyscy wokół zostali mocno pchnięci do tyłu. Złapałem Filena, dzięki czemu udało nam się zachować równowagę.
Na środku sali zaczęła się tworzyć kula światła. Energia przechodziła z jednej strony na drugą, wydając przy tym odgłosy burzy. Dla wyostrzonego słuchu większości obecnych nie było to miłe uczucie, czego doświadczyłem dzięki słuchowi Filena.
Kiedy kula światła przestała w końcu rosnąć, Rachel i Eirin przyciągnęły ręce do siebie, jakby szarpały niewidzialną linę. Wybuch ogłuszył mnie na moment. Teraz leżeliśmy na ziemi podobnie jak wszyscy z wyjątkiem kobiet. Światło z ich ust i oczu powoli zaczynało gasnąć.
– Filen! – krzyknąłem. Na szczęście zrozumiał mnie bez słów i równocześnie rzuciliśmy się, ja w stronę Eirin, a Filen korzystając z mocy mitycznych, dobiegł do swojej ciotki.
Udało nam się je złapać, ale obie pozostawały nieprzytomne. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wybuch sprawił, że wszyscy leżeli na podłodze. Wyglądało na to, że ci z ulepszonymi zmysłami także stracili przytomność. Jedynie Wyrocznie, Paul, Kaliwa, Aria i Edward oraz moja matka pozostali świadomi. Nie licząc naszej dwójki, co było dosyć dziwne, skoro Filen także powinien być nieprzytomny. Jego bestie jednak wiły się z bólu, który docierał do mnie, mimo że Filen najwyraźniej go nie czuł.
– Nie wierzę – szepnęła Kaliwa, zwracając moją uwagę na to, co pozostało po kuli świetlnej. Na środku sali stały trzy lustra, które zamiast ukazywać nam to, co znajduje się w sali, pokazywały pomieszczeni, których nigdy nie widziałem. Położyłem Eirin na kanapie i obszedłem dookoła te dziwaczne, zawieszone w powietrzu obrazy.
– To Aquem – Paul podszedł do jednego z nich i wyciągnął dłoń. – Sala tronowa w moim domu.
Z wahaniem dotknął powierzchni i ku mojemu zdumieniu zniknął. Podbiegliśmy z Filenem w miejsce, gdzie przed chwilą stał i z niedowierzaniem spojrzeliśmy jak po drugiej stronie widnieje jego postać.
– Paul? – zapytałem, a on pokiwał przecząco głową, pokazując na uszy. Nie słyszał mnie. Nie pozostało mi nic innego jak samemu spróbować.
Kiwnąłem głową Filenowi, a on zrobił to samo. Komunikowanie się myślami miało swoje plusy, choć przez to mniej rozmawialiśmy. Wyciągnąłem dłoń i z wahaniem dotknąłem płaskiej powierzchni. Poczułem się, jakbym przechodził przez wodospad, z tym, że byłem całkowicie suchy.
Wylądowałem na dwóch nogach, łapiąc równowagę. Odwróciłem się i posłałem Filenowi uspokajający uśmiech.
– To naprawdę mój pałac – Paul rozglądał się wokół. Sala byłą takiej samej wielkości jak te w Pałacu Ignem. – Przynajmniej teraz wiemy jak wojska przedostaną się do Ignem.
– Pytanie tylko, czy da się przejść na drugą stronę.
– Chyba nie mamy innego wyjścia, niż to sprawdzić. Jednak coś mi mówi, że się uda. Nie miałoby to sensu, gdyby było inaczej.
– W takim razie ja sprawdzę, jeśli mi się uda, to zorganizuj swoje wojsko. Trochę potrwa, zanim wszyscy żołnierze przedostaną się przez ten mały portal.
– Nie ma sprawy. Mamy mało czasu, więc ruszaj.
– Skoro Aquarin mi każe – nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się lekko. Humor od razu mi się poprawił, kiedy okazało się, ze mamy jakieś szanse wyjść z tej wojny cało. Nawet nie wiedziałem, ze nadzieja może aż tak podnieść mnie na duchu.
Wracaj, bo nasz pan się martwi – usłyszałem przytłumiony głos Salamandry. Nie czułem jednak umysłu Filena. Do tej pory myślałem, że to przez jego umysł komunikują się ze mną jego bestie. Skoro jednak nie miałem z nim kontaktu, tu jakim cudem wyczuwałem je głęboko w umyśle.
Tym razem już stanowczo wkroczyłem w chłodną taflę. Wypuściłem powietrze, kiedy pojawiłem się po drugiej stronie. Filen uścisnął moją dłoń, jakby upewniając się, że wróciłem.
– Wiem już co to jest. Kaliwo, nie wierzyłaś w to, a jednak udało nam się znaleźć rozwiązanie. To są portale. Ten do Aquem, następny do Terram, więc ostatni prowadzi zapewne do Aer.
– To niemożliwe.
– A jednak. Możesz spróbować. I tak wkrótce będziesz musiała udać się po swoje wojsko.
– Poczekajmy może, aż reszta się obudzi – odezwał się Edward, który z właśnie ułożył Ariel na drugiej z kanap.
– Nie – powiedziała Elestera, dotykając delikatnie jednej z powierzchni. Jej palce zniknęły, ale tafla wciągnęła jej całej, tak jak mnie czy Paula. – mamy mało czasu. Wojska są zbyt liczne. Ledwo zdążymy je zgromadzić w Ignem, jeśli zaczniemy teraz. Reszta dojdzie do siebie wkrótce. Przenieście ich w kąt sali, żeby żołnierze ich nie podeptali. Kaliwo, udaj się do Terram i przeprowadź wojsko przez portal jak najszybciej.
Terrin zniknęła w tafli portalu, a my zrobiliśmy co nam kazano i po pewnym czasie zmęczeniu usiedliśmy na krzesłach, którym udało się przetrwać. Wyrocznia Aer także zniknęła w portalu, ponieważ obaj bracia pełniący funkcje Aerina, dalej pozostali nieprzytomni.
Elestera przywołała nas, kiedy w portalu do Aquem pojawił się jeden z żołnierzy. Wyglądał na zajmującego poważne stanowisko. Musiał być odważny, bo bez najmniejszego wahania zrobił krok w naszą stronę i przeszedł przez portal.
– Mam na imię Uri. Najwyższy Aquarin przysłał mnie, bym poinformował tu obecnych, że nasze wojsko jest gotowe do wymarszu. Oczekujemy na znak, byśmy mogli ruszyć.
– Dobrze. Przekaż Paulowi, że możecie przechodzić. Niech puszcze żołnierzy trójkami, tak, by nie blokować przejścia. Utrzymujcie stałe tempo i niech każdy weźmie ze sobą broń i rzeczy potrzebne na wojnie. Zbierzcie też medyków i niech przejdą przez portal jako pierwsi. Wszelkie zgromadzone zapasy rozdzielcie między żołnierzy i niech każdy przenosi swoją część. Możesz ruszać.
– Tak jest! – mężczyzna stanął na baczność , obrócił się na pięcie i wmaszerował z powrotem do Aquem.
Dziwnie wyglądało to, jak ludzie pojawiali się w sali znikąd, by nieprzerwanym strumieniem wychodzić na zewnątrz.Jakoś udało nam się ocucić rodziców Filena i całą resztę, nie licząc Eirin i Rachel, które były najraźniej w głębokiej fazie snu. Bracia Podziemni zanieśli je do jednak z komnat, by mogły w spokoju wypocząć. Nikt nie wiedział ile energii kosztowało je otwarcie trzech portali, ale podejrzewałem, że mogły spać przez kilka dni i nie zdziwiłoby to nikogo.
Myślałem, że wcześniej przygotowania szły pełną parą, ale dopiero teraz, kiedy wszyscy żołnierze latali na dużą polanę poza miastem i z powrotem do Ignem po zapasy i inne potrzebne produkty przyniesione z innych miast, zobaczyłem jaki chaos panuje w Pałacu i całym mieście.
Wszechobecna cicha, przerywana jedynie koniecznymi słowami, była zauważalna w każdej grupie żołnierzy, którzy bez względu na to, czy panowali nad ogniem czy nad wodą , współpracowali, by jak najlepiej przygotować się do wojny, która miała zacząć się lada chwila.
Wkrótce żołnierze wylewali się przez wszystkie trzy portale, a my opuściliśmy salę, by zrobić w niej więcej miejsca. Razem z Filenem udaliśmy się na górę. Było wystarczająco dużo rąk do pracy, a Filen coraz bardziej przejmował się wojną. Skłamałbym, gdybym powiedział, że w moim przypadku tak nie było. Strach o to, co będzie sprawiał, że najchętniej zaszyłbym się w pokoju. To też postanowiliśmy zrobić, chcąc nacieszyć się swoim towarzystwem przed nieuniknioną bitwą.
Zamiast jak zwykle na balkonie, usiedliśmy w pokoju, by odgrodzić się od dźwięków przygotowań do wojny. Zamknięte okno wyciszało głosy i szczęki broni, ale mimo wszystko słychać było, że coś dzieje się na zewnątrz. Oparłem się o wezgłowie łóżka, a Filen usiadł między moimi nogami, przytulając się mocno.
– Mam zamiar walczyć obok ciebie – powiedziałem, a on oderwał się ode mnie i pokręcił głową.
– Nie ma mowy. Ja będę w pierwszej linii, nie pozwolę ci na takie ryzyko.
– To ja nie pozwolę na nie tobie. Mimo wszystko patrzysz moimi oczami. Nie ma takiej możliwości, bym puścił cię między wrogów bez wzroku.
– Ale ja już widzę. Coraz częściej mogę cię zobaczyć własnymi oczami.
– Ale nie zawsze. Co, jeśli twój wzrok zniknie, a ktoś rzuci w ciebie włócznią? Nie zdążysz jej wyczuć. Poza tym jestem odporny na ogień i władam wodą. Dam radę ci pomóc, a przy tym nie będę się martwił o to, czy żyjesz.
– Nie chcę, żebyś tam był. Co, jeśli… – niewypowiedziane przez niego słowa, dotarły do mnie poprzez jego myśli.
– To się nie stanie. Nie umrę.
– Ale przepowiednia mówi, że „ujrzę go martwego”. Nie chcę nawet myśleć, ze może chodzić o ciebie. Może to trochę głupie, ale jeśli będziesz daleko, to nie będę mógł cię zobaczyć.
– To wcale nie jest głupie – szepnąłem i objąłem go mocniej. Siedzieliśmy wtuleni w siebie, dzieląc się swoimi uczuciami. W tym momencie między naszymi umysłami nie było żadnej granicy. Dlatego też Filen podskoczył, gdy Smok odezwał się po raz pierwszy od jakiegoś czasu.
Kiedy w końcu będzie ta wojna? – w jego głosie było słychać zniecierpliwienie.
– Co to było? – szepnął Filen, a ja westchnąłem głośno. Mogłem powiedzieć mu o tym, kiedy tylko zacząłem słyszeć te głosy. Nie chciałem, żeby tym też się martwił, ale oczywiście Smok musiał się odezwać.
Będę się odzywał, kiedy będę chciał – warknął, a Filen rozejrzał się po pokoju.
– Czemu ten głos dochodzi z twojej głowy? – powiedział, a bestie chyba zrozumiały, że je słyszy.
Panie?! Słyszysz nas?! – krzyknęła Salamandra, a mnie głowa aż zapulsowała.
Nareszcie możemy porozmawiać! – Fenix na szczęście ograniczył się do delikatnego podniesienia głosów.
Skoro już mnie słyszysz to chodźmy na tę wojnę!
– Lu, co tu się dzieje, bo ja kompletnie nic nie rozumiem. Czemu te głosy do mnie gadają? I czemu nazywasz ich Salamandrą, Fenixem i Smokiem?
My ci wszystko wyjaśnimy.
– Cicho bądźcie przez chwilę! Nie mogę się skupić – warknąłem zarówno w myślach, jak i na głos.
Powiedziałem, że nie będziesz mnie uci…mrrr – smok zamruczał, kiedy tylko przejechałem paznokciem po czułym miejscu za uchem Filena. Zapanowała cisza, przerywana jedynie cichymi pomrukami Filena i Smoka.
– Rób mi tak – Filen uwielbiał mizianie w tym miejscu. – I wyjaśnij mi o co w tym wszystkim chodzi.
– To trochę skomplikowane, ale powiedziałeś wcześniej, że głosy dochodzą z mojej głowy. To nie prawda, a nawet uważam, że pochodzą z twojej.
– Co? Jak to? – Filen odsunął się, a Smok warknął z dezaprobatą.
– Drap dalej, to pozwolę ci skończyć – powiedział, a Filen spojrzał na mnie zdziwiony. Przyciągnąłem go do siebie i kontynuowałem drapanie, tym razem za drugim uchem.
– Nie do końca wszystko rozumiem, ale zacząłem ich słyszeć kilka dni temu. Po naszym pierwszym razie nagle pojawili się w mojej głowie. Na początku od czasu do czasu, a później coraz częściej. Myślałem, że coś ze mną nie tak, bo ty ich nie słyszałeś, a nawet nie wyczuwałeś przeze mnie. Ale oni rozmawiali o rzeczach, o których ja nie miałem pojęcia. Nazywali cię Panem i narzekali, że ty ich nie słyszysz a ja tak. Pamiętasz jak mówiłeś mi, ze nie możesz przebywać w postaci mitycznych zbyt długo, bo tracisz panowanie nad sobą? Myślę, że to właśnie oni wtedy przejmują kontrolę. Wspominałeś też, że użyczają ci oczu.
Dokładnie – potaknął Fenix.
Nie spodziewałem się, że się tego domyślisz – Salamandra zaśmiała się cicho.
– Najpierw myślałem, że te głosy pochodzą gdzieś z zewnątrz, albo ze mnie, ale później zaczęli reagować na to, co ci robiłem. Na przykład Smok uwielbia jak drapie cie za uchem. Tylko wtedy się zamyka.
Gdyby to nie było takie przyjemne, już bym cię spalił. Tylko szkoda, że to pewnie nic by nie dało – mruknął złośliwie Smok.
– Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? – czułem, że Filen jest trochę smutny i urażony. Naprawdę myślał, ze mu nie ufałem. Szybko pokazałem mu wszystkie swoje uczucia, a on pokręcił głową, pozbywając się złych myśli. Dzięki tej więzi wiedział co czuję i że go nie okłamie. Czytał we mnie jak w otwartej książce, a ja mogłem robić samo.
– Skoro oni są we mnie, to czemu ty ich słyszysz, a ja nie?
Zastanawiamy się nad tym już od dawna – odpowiedział Fenix.
Co do waszej wcześniejszej rozmowy, to chyba kolejny powód, by Ośmiornica walczyła razem z nami. Wystarczy – Smok pozwolił mi już przestać drapać Filena.
– Ośmiornica? – Filen uniósł wysoko brwi.
– Tak na mnie mówi twoja część – uśmiechnąłem się z udawaną urazą, a Filen parsknął cicho.
– W takim razie chcę was o coś zapytać – powiedział Filen na głos. Chyba było mu tak wygodniej.
Tak, Panie? – Fenix jak zwykle okazywał największy szacunek.
– Czy rozumiecie przepowiednie?
Oczywiście, że tak – odpowiedź ptaka sprawiła, że obaj drgnęliśmy.
– Więc co ona oznacza? – zapytałem.
Nie możemy wam powiedzieć. Wtedy moglibyście sprawić, że się nie spełni, a to byłoby tragiczne w skutkach.
– A jakżeby inaczej, przecież nic nie może być takie proste – westchnął Filen.
Przepraszamy – powiedział ze skruchą Fenix.
– Nie szkodzi. Skoro to takie ważne, to nie muszę wiedzieć. Poczekam.
– Już niedługo – Smok znów stał się niecierpliwy.
– Tego właśnie się obawiam – wtrąciłem. Filen zmienił pozycję i oparł się plecami o moją klatkę piersiową.
Ja chcę walczyć pierwszy! Rezerwuję sobie kolejkę! – krzyknął Smok, uświadamiając sobie, ze ktoś mógłby go wyprzedzić.
Nie martw się, nam się nie spieszy – zapewniła go Salamandra, a Fenix jej przytaknął.
– Chyba nie mam się czym martwić, skoro będziemy walczyć w piątkę – Filen uśmiechnął się lekko. Jakoś szybko zaakceptował nowych towarzyszy.
– Nie, w sumie będzie nas tylko trójka – powiedział Fenix.
– Jak to? Ja, Lurei i wy troje.
Nie chcę cię rozczarować, Panie, ale my łącznie z tobą liczymy sie jako jedno. W końcu nie możemy istnieć w tym samym czasie.
– Skoro tak, to jest nas tylko dwóch – powiedziałem, a coś zastukało w szybę.
– A ja to niby co? – usłyszałem głos Visio. Słyszałem ją poprzez Filena, tak jak on przeze mnie swoje bestie.
– Masz rację – uśmiechnął się Filen. – Moje drugie oczy.
Kiedy wypowiedział te słowa, olśniło mnie. Już wiedziałem, co znaczyła przynajmniej część przepowiedni.

Syn przepowiedni – Rozdział XVI

Filen

– Wiesz o co może chodzić z tą przepowiednią? – Lurei siedział tuż obok, z nogami przełożonymi między barierkami balkonu.

– Nie do końca. W sumie wiem tylko to, czego domyśliliśmy się wcześniej. Zagadką dalej pozostają trzy dusze i nowa część. Mam złe przeczucia. To nawiązanie do śmierci wcale mi się nie podoba. Poza tym ostatni wers mówi jasno, że rozstanę się z najbliższymi.

– Może chodzi o jakiś wyjazd albo coś innego.

Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową. Czułem, że sam w to nie wierzy. Chciał tylko dodać mi otuchy i dzięki temu naprawdę poczułem się lepiej. Oparłem głowę o jego ramię i zamknąłem oczy. Co jakiś czas obrazy migały mi przed oczami. Miałem wrażenie, że trwało to coraz dłużej.

– Lu? Mogę ci coś powiedzieć?

– Co tylko zechcesz. – Poczułem, jak zaplótł rękę na mojej talii, a brodę oparł o czubek mojej głowy.

– Boje się – szepnąłem. – Mam dość tej przepowiedni. Rodzice nigdy nawet nie pozwalali mi wychodzić z Pałacu, a teraz mam sam poprowadzić wojnę. Co jeśli wszystkich stracę? Przepowiednia mówi, że ja sam przeżyję, ale co z tego, jeżeli nikt inny nie?

– Filen, wiem, co czujesz, ale nie możesz się poddać. Nie mam pojęcia, czy ta przepowiednia jest prawdziwa, czy to jakaś kompletna bujda. Wiem tylko, że jeśli rzeczywiście ma się spełnić, to dowiemy się, co oznacza dopiero po tym, jak już się to stanie. Poza tym pamiętaj, że nie jesteś sam. Nie mam zamiaru pozwolić ci poprowadzić ludzi na wojnę samemu. Będę tuż obok ciebie, niezależnie od wszystkiego.

Poczułem jak w oczach zbierają mi się łzy. Zamrugałem kilkakrotnie, ale nie udało mi się ich przegonić. Przetarłem dłonią policzki, czując jak Lurei wstaje i ciągnie mnie za sobą. Usiedliśmy na łóżku, a Aquer od razu przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Wtuliłem twarz w jego szyję, zaciskając dłonie na jego koszulce.

Nie chciałem być tym cholernym dzieckiem przepowiedni. Nie chciałem władać dwoma żywiołami. Nie chciałem iść na pieprzoną wojnę, a co dopiero przesądzić o jej wyniku. A przede wszystkim nie chciałem płakać jak dziecko w ramionach Lureia. Świat chyba uwielbia mi dokuczać.

– Ciii – Lurei kołysał mną w przód i w tył, głaszcząc po włosach. Łzy bezsilności płynęły po moich policzkach, by po chwili znaleźć się na koszulce Lu. Myślałem, że jestem już dorosły, że poradzę sobie ze wszystkim, co łączy się z rządzeniem Ignem. Teraz jednak wiedziałem, że wcale nie byłem taki silny, jak mi się zdawało. Tylko dzięki temu ciepłu, które biło od Lureia, jakoś udawało mi się nie załamać całkowicie.

Pociągnąłem nosem, powoli się uspokajając. W umyśle czułem myśli Lureia, które odganiały moje obawy. Miałem wrażenie, że jesteśmy jakoś bliżej. Przestałem odgradzać się od niego, chcąc, żeby wyplenił wszystkie złe myśli, które teraz kłębiły się w mojej głowie.

Kocham cię – pomyślałem i przytuliłem się jeszcze mocniej.

– Ja ciebie też – szepnął Lurei wciąż delikatnie głaskał moje włosy.

Powolny oddech i miarowe bicie serca Lureia sprawiło, że przestałem myśleć. Cieszyłem się, że jest teraz obok. Czułem jak jego myśli błąkają się po mojej głowie, jednak wcale mi one nie przeszkadzały. Oderwałem twrz od szyi Lu, mając świadomość, że została na niej mokra plama. Wiedziałem jednak, że nie ma mi jej za złe, więc nie zwróciłem na to uwagi.

– Położymy się? – zapytałem, a on przytaknął, ściągając koszulkę. Zrobiłem to samo i obaj weszliśmy po kołdrę. Była pora obiadu, ale żaden z nas nic by nie przełknął. Wtuliłem się w jego klatkę piersiową, dziękując światu, że go spotkałem. Oczywiście skrzętnie ukryłem przed nim tę myśl, co też od razu wyczuł. Poruszył się lekko, spoglądając na mnie. Widziałem jego twarz przez kilka sekund. Posłałem mu ten obraz, a on się uśmiechnął, czego niestety już nie widziałem.

– Lu, dziękuję, że tu jesteś.

– Nie musisz, w końcu gdzie indziej mógłbym być? To ty pasujesz do mojego amuletu.

– Chciałbym połączyć je jak już będzie po wszystkim. Kiedy wojna się skończy.

– Jesteś pewny, że nie chcesz tego zrobić przed nią?

– Tak. Obiecaj, że zrobimy to po wojnie.

Lurei zastanowił się chwilę i przytaknął, a ja uśmiechnąłem się szeroko.

– Więc musisz przeżyć. Żebyśmy mogli je połączyć, obaj musimy wyjść z niej cało.

Leżeliśmy w ciszy, obaj pogrążeni w myślach o przyszłości. W pewnym momencie zobaczyłem balkon z lotu ptaka.

– Visio? Wleć tutaj – powiedziałem, wyczuwając wahanie ptaka. Po chwili orlica znalazła się na ramie łóżka.

– Długo cię nie było, gdzie się podziewałaś?

Latałam po okolicy i trochę dalej. Dzieje się coś niepokojącego. Ptaki mówią coś o oddziałach Najeźdźców.

Szykuje się wojna. Ptaki się nie mylą, Najeźdźcy chcą uderzyć pojutrze.

Uderzą jutro wieczorem – ptak zaczął kiwać się na ramie. Usiadłem i wyciągnąłem ręce, łapiąc Visio, zanim runęła do tyłu. Dopiero teraz zauważyłem jak szybko oddychała. Musiała naprawdę szybko lecieć, żeby nas o wszystkim powiadomić.

– Zmienili plany – Lurei użyczał mi oczu, więc pośrednio słyszał to, co ja.

Widziałam oddziały o dzień drogi stąd. – Visio pozwoliła mi ułożyć się na poduszce.

– Będą musieli rozbić obóz i pozwolić żołnierzom odpocząć. Visio, skąd wiesz, że uderzą jutro?

– Dzisiaj przyleciał dziwny ptak. Pierwszy raz widziałam takiego. Wychował się za morzem. Najeźdźcy używają go i innych z jego gatunków jako posłańców. Zdradził mi plany, które ludzie wyjawiali w jego obecności. Podobno rozsiano plotkę o późniejszym ataku, by oszukać ewentualnych zdrajców.

– Dziękuję ci. Odpocznij do jutra. Będę cię potrzebował w walce.

– Ja tylko na chwilkę – powiedziała, wkładając dziób pod skrzydło. Doskonale rozumiałem jak całodzienny lot męczy i jaki ból powoduje.

– Śpij. Uratowałaś nas wszystkich. Zasługujesz na odpoczynek.

Wstałem, razem z Lureiem wychodząc z pokoju. Musieliśmy poinformować wszystkich o tym, co powiedziała nam Visio. Gdyby nie ona, jutro pewnie zostalibyśmy pozabijani we własnych pokojach.

Wieści rozniosły się dosyć szybko, zważywszy na to, że prawie cała moja rodzina z mamą i siostrą Lureia, siedziała jeszcze w jadalni, gdzie niedawno podano posiłek.

Kiedy wszyscy wiedzieli o ataku, rozpoczęły się przyspieszone przygotowania. Ludzie z Ignem rozpoczeli składowanie broni i pożywienia, żołnierze wyszli z miasta, rozstawiając pułapki i wzmacniając mury ochronne. Wzmożono patrole, mężczyźni rozpoczęli treningi, mające przygotować ich do walki. Nie były to ich pierwsze tego typu przygotowania. W Ignem co roku po Uroczystości Wyboru, organizowano szkolenia wojskowe, właśnie na wypadek takich okoliczności. Całe miasto ucichło, kiedy mieszkańcy w ciszy pracowali, by zabezpieczyć miasto. Kobiety i dzieci gromadziły jedzenie i wodę, organizowały leki i inne rzeczy potrzebne do leczenia rannych. Każdy miał swój wkład w przygotowania. Mieszkańcy Ignem doskonale wiedzieli, w jakiej sytuacji się znajdują.

Dopiero późnym wieczorem wróciliśmy do pokoju. Visio już nie było, zapewne znów wybrała się na zwiady. Zmęćzony udałem się do łazienki, napełniając wannę wodą. Włożyłem do niej rękę i wypuściłem strumień ognia. Po chwili woda zabulgotała, a w powietrzu pojawiło się mnóstwo pary. Wróciłem do pokoju i zwróciłem się w stronę Lureia. On patrzył na mnie, marszcząc brwi.

– Nie wziąłeś czegoś? – zapytał.

– Tak, ciebie. Idziesz się ze mną wykąpać.

W ułamku sekundy wstał i ściągnął koszulkę, ciągnąc mnie do łazienki. Zaśmiałem się, czując jak cały stres ze mnie ulatuje. Nie było sensu myśleć o tym co będzie. Liczyło się tylko tu i teraz.

Lurei usiadł w wannie, gestem prosząc, żebym szybko do niego dołączył. Kiedy w końcu zanurzyłem się w ciepłej wodzie i oparłem plecami o jego klatkę piersiową, poczułem się, jakbym nie miał żadnych zmartwień. Lurei objął mnie, całując lekko po szyi.

– Tego mi było trzeba – szepnąłem, odchylając głowę na bok.

– Mnie również. Myślałem o tym od bardzo dawna.

– Serio? – spojrzałem na niego, a moje oczy zmieniły kolor, pozwalając mi zobaczyć jego uśmiech.

– Odkąd zobaczyłem się stojącego nago w łazience pełnej pary. Czyli od trzeciego dnia naszej znajomości.

– Co? Jakoś nie pamiętam żebym wpuszczał cię do łazienki – zmrużyłem groźnie oczy, ukrywając rozbawianie, kiedy Lurei zaczął panikować.

– Ja wcale nie… Tak tylko.. Jakoś tak wyszło, że nie zamknąłeś drzwi – wydusił, błądząc wzrokiem po ścianach. Wybuchnąłem śmiechem, na co o n także się uśmiechnął.

– Chyba nie mogę cię obwiniać, skoro to ja zapomniałem ich zamknąć.

Odwróciłem głowę i złączyłem nasze wargi, rozpoczynając delikatny pocałunek. Lurei oddał go, popychając nas trochę do przodu, by móc obrócić mnie w swoją stronę.

Badałem jego usta, chcąc w ponownie je poznać. Jego ręce zaczęły wędrować po moich plecach, co jakiś czas je drapiąc.

Leniwy pocałunek zaczynał przeradzać się w pełen podniecenia i słów, które chcieliśmy sobie przekazać.

– Proponuję wyjść z wanny póki woda jest ciepła. Nie możemy być chorzy na wojnie.

– Popieram.

Podniosłem się i wyszedłem z wanny, ruszając w stronę łóżka. Zatrzymałem się przed nim, powoli się odwracając. Lurei złapał mnie za biodra, całując mocno, ale powoli. Moje oczy znów zmieniły kolor, dzięki czemu ujrzałem wyraz jego twarzy. Wyglądał na tak… zadręczonego. Złapałem go za policzki i odsunąłem się nieco.

– Lu, co się stało?

– Nic.

– Przecież widzę, nie ruszymy się stąd dopóki nie odpowiesz.

– Szantażysta – uśmiechnął się, ale zaraz potem spoważniał. – Nie mogę przestać myśleć, że to może być nasz ostatni raz – szepnął i pocałował mnie lekko. – To głupie, ale mimo że nie chce, to ta myśl cały czas pojawia się w mojej głowie.

– Lurei, obiecałeś mi, że obaj wrócimy z tej wojny, więc teraz już nie masz wyjścia. Musisz przeżyć. A jak już to wszystko się skończy, mam zamiar za ciebie wyjść, zorganizować piękne wesele i bawić się na nim z naszą rodziną. Nie masz nic do gadania, a teraz ja zadbam o to, żebyś mógł myśleć tylko o mnie.

Pociągnąłem go na łóżko, kładąc się na plecach. Lurei zawisnął nade mną. Jego usta przyssały się do mojej szyi. Przygryzał lekko skórę, żeby po chwili pogładzić ją językiem. Wytyczył mokrą ścieżkę do moich ust, by złożyć na nich głęboki pocałunek. Wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie i było kompletnym przeciwieństwem naszej poprzedniej nocy. Tym razem to uczucia grały główną rolę, a nie pożądanie. I pomimo tego, że moje oczy już przybrały czerwoną barwę, chciałem, żeby wszystko było dzisiaj inne.

– Lu, chcę, żebyś ty był na górze.

Lurei

Dlaczego on nigdy nie pyta nas o zdanie? – znów ten dziwny głos. Zignorowałem go, skupiając się na sutkach Filena. Ciche jęki sprawiały, że miałem ochotę doprowadzić go na sam szczyt.

Zamknij się i chociaż raz nie przeszkadzaj.

– Niby czemu? Nie będę słuchał gadów.

– Sam też jesteś gadem. Salamandra ma rację. Nasz Pan tego potrzebuje.

– Czemu musi być nas trzech? Tak to miałbym przynajmniej połowę głosów.

– Smoku…

Dobra, dobra, ten jeden raz.

Uśmiechnąłem się. Ta trójka była nawet znośna, kiedy nie zwracało się na nich uwagi.

Dziękuję wam – pomyślałem, po raz pierwszy próbując się z nimi porozumieć.

Czemu nasz Pan nas nie słyszy, a jego partner może? Nie przyzwyczajaj się. Jak nam się nie spodoba, to więcej ci na to nie pozwolimy – odwarknął smok, a jego ton trochę się zmienił, kiedy przygryzłem sutek Filena. Głośny pomruk w mojej głowie zmieszał się z jękiem. Nie miałem zamiaru teraz tego roztrząsać. W tym momencie tylko jedno chodziło mi po głowie. Filen.

Złączyłem nasze usta, wolno poruszając językiem. Jedną ręką odkręciłem tubkę, która leżała pod poduszką, a drugą zacząłem pieścić Filena. Kciukiem pomasowałem jego główkę, w tym samym momencie wsuwając palec wskazujący w ściśniętą dziurkę. Cichy krzyk rozniósł się po pokoju. Zastawiłem usta Filena, językiem jadąc w dół jego klatki piersiowej i zatrzymując się u nasady członka. Przejechałem językiem wzdłuż całej jego długości, za co zostałem nagrodzony kolejnym jękiem.

Poruszyłem palcem w Filenie, równocześnie biorąc go do ust. Drugi palec doszedł po chwili, a Filen nawet się nie spiął. Skrzyżowałem w nim palce, sięgając nimi głębiej, kiedy krzyknął głośno, wypychając biodra.Wsunąłęm w niego trzeci palec i ponownie uderzyłem w tamto miejsce. Kolejny krzyk upewnił mnie, że znalałem ten magiczny punkt. Filen spojrzał na mnie czerwonymi oczami i przyciągnął do pocałunku.

– Nie cackaj się ze mną.

– Nie cackaj sie z nami – powiedzieli równocześnie.

Wysunąłem z Filena palce i owinąłem jego nogi wokół mojego pasa. Przystawiłem główkę do jego wejścia i lekko naparłem, wiedząc jak może to boleć. Filen jednak nie zamierzał czekać, bo jego pięty wbiły się w moje pośladki, popychając mnie do przodu. Krzyk rozkoszy wypełnił pomieszczenie, kiedy trafiłem idealnie w prostatę. Filen pchnął biodrami, więc zacząłem się powoli poruszać. Znalazłem jego usta i obdarzyłem je leniwym pocałunkiem. Nie przyspieszyłem, chcąc powiedzieć Filenowi co do niego czuję.

Za każdym razem trafiałem w punkt, doprowadzając Filena na skraj.

– Albo zaczniesz na serio, albo cię rozszarpię – te słowa wyszły z ust Filena, jednak to nie on je wypowiedział. Czyżby Smokowi było mało?

Uśmiechnąłem się i pchnąłem mocniej, powodując nie tylko kolejny krzyk, ale też jęk, który wydobył się z moich ust. Zacząłem poruszać się szybciej. Podciągnąłem nogi Filena wyżej, aby znaleźć się w nim głębiej. Raz po raz uderzałem biodrami o jego pośladki, aż w końcu poczułem, że jestem blisko końca.

  Przyspieszyłem ruchy jeszcze bardziej. Wysunąłem się niemal do końca i jednym pchnięciem uderzyłem w prostatę Filena. Krzyknął, a gładkie mięśnie zacisnęły się na moim penisie. Pchnąłem jeszcze raz i doszedłem z głośnym jękiem. Opadłem na Filena, całując go mocno. Obaj dyszeliśmy, wciąż odczuwając przyjemność. Położyłem się na boku i objąłem go ramionami.

– Nieźle, nasz Smok mruczy! Lu, ja głosuję za powtórką – usłyszałem głos Fenixa.

– Zamknij się Gołębiu! Spalę cię jeśli jeszcze coś powiesz!

Zaśmiałem się cicho, a Filen popatrzył na mnie zdziwiony.

– Co się śmiejesz?

– Nic takiego. Kocham cię.

– Ja ciebie też kocham.

Filen pocałował mnie i popchnął lekko, bym położył się na plecach. Wtulił się w moją klatkę piersiową, przekładając przeze mnie rękę i nogę i zamykając mnie uścisku.

– Umieram. Idziemy spać – ziewnął i pocałował mnie w brodę.

– Widzę, że zbytniego wyboru nie mam – zachichotałem i objąłem go, zamykając oczy.

– Dobranoc, Lu.

– Dobranoc, Filen. Dobranoc, zwierzaki.

– Naprawdę cię kiedyś spalę – usłyszałem jeszcze rozbawiony głos Smoka.

I tak już wiemy, że go lubisz.

Syn przepowiedni – Rozdział XV

Obudził mnie ból w dolnych partiach ciała. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie skąd pochodzi. Otworzyłem oczy i ujrzałem wpatrujące się we mnie, różnokolorowe tęczówki.
– Dzień dobry – miałem dość mocną chrypkę, zapewne przez zbyt częste używanie strun głosowych tej nocy.
Filen uśmiechnął się, wtulając się we mnie. Jego głowa leżała na moim ramieniu, a jedną z rąk przerzuconą miał przez moją klatkę piersiową. Miałem ochotę zostać tak na zawsze.
– Hej – ziewnąłem, wiercąc się lekko, by pozbyć się dyskomfortu, który mnie zbudził. – Nie do końca rozumiem, co się stało w nocy.
Filen znów zwrócił wzrok w moją stronę, a w jego oczach dostrzegłem błysk. Uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust wyżej. Wyglądał iście diabelsko, a przez to także seksowanie.
– Nie uśmiechaj się tak, mój tyłek nie wytrzyma kolejnej rundy.
– Nie wiem, o co ci chodzi – mruknął i z łatwością pociągnął mnie niżej. Wtulił twarz w moją szyję, pieszcząc ją oddechem.
– Jak ty właściwie mnie przesunąłeś, co? Ważysz dużo mniej, a bez problemu mnie podnosisz. Miałem tego dowód w nocy.
– Nie mam pojęcia. Od kiedy się kochaliśmy, moje bestie są jakoś bliżej. Kiedyś jeśli zbyt dużo czasu spędzałem w którejś z form, przejmowały nade mną kontrolę. Wczoraj coś się stało. Tak jakbym zatarł granicę. Coś podobnego zdarzało mi się, kiedy się bardzo złościłem. Oczy zmieniały mi kolor i ledwo panowałem nad przemianą. Teraz mam podobnie, tyle, że nie muszę walczyć. Odkąd pamiętam miałem problemy za smokiem. Można powiedzieć, że jest najbardziej agresywny. A wczoraj wszystkie bestie ulegały mi pod każdym względem. Jestem z nimi jakoś bliżej. Jakby mi się poddały.
– Nie wiem, czy do końca rozumiem, ale ogólną myśl pojmuję. – Pocałowałem go w czubek głowy i zamknąłem oczy.
– Jest coś jeszcze – Filen zawahał się, co od razu wyczułem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gdzieś na końcu mojej świadomości istniała cienka nić, przez którą czułem zarówno Filena, jak i Visio, która teraz goniła Ave.
– Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Wisz o tym, prawda? – spojrzałem mu w oczy, a te na sekundę błysnęły czerwienią. Filen uśmiechnął się i kiwnął głową.
– Widzę cię. – Musiałem zamilknąć na dłuższą chwilę, bo Filen kontynuował. – Nie tak ciągle, jak ty mnie, ale od czasu do czasu przed oczami miga mi twoja twarz i wszystko dookoła. Tak jak przed chwilą. W nocy też kilka razy się to zdarzyło.
– Filen, to wspaniale! Może jakimś cudem twoje oczy się uleczyły!
Patrzyłem na niego, jakby stał się cud, ale Filen lekko posmutniał i pokręcił głową. Objąłem go mocniej, na co znów się uśmiechnął.
– Nie. To nie moje oczy, tylko bestii. Tak się dzieje tylko, kiedy one tego chcą. Ja nie mam na to żadnego wpływu. Poza tym, to tylko migawki. Ledwie udaje mi się dostrzec co przedstawiają.
– Daj sobie czas. Może po prostu musisz się przyzwyczaić. Skoro mówisz, że się pogodziłeś ze swoimi zwierzakami… – przerwałem, bo poczułem jak coś zakuło mnie w umyśle.
Nie jestem zwierzakiem – warknął jakiś głos, a ja oniemiałem, Filen wyglądał, jakby nic się nie stało.
– Słyszałeś to? – szepnąłem, sam nie do końca wiedząc czemu.
– Co? Wydawało ci się. Mam wyostrzone zmysły. Nikogo nie ma w pobliżu.
– Masz racje, pewnie się przesłyszałem. – Kiwnąłem głową i odszukałem zagubioną myśl. – Może twoje zwie… bestie, sprawią, że będziesz widział.
Lepiej uważaj. Smok jest bardzo nerwowy – i znów głos, tym razem łagodniejszy. Zabarwiony lekkim rozbawieniem. Po raz kolejny Filen zdawał się go nie słyszeć. Jeden raz mogłem się przesłyszeć, ale teraz byłem pewny, że coś jest nie tak.
– To się okaże. Na razie powinniśmy się zbierać. Moja nowa rodzinka nas obgaduje i zastanawia się, dlaczego jeszcze nie schodzimy. Swoją drogą to dziwne słyszeć ich z tak daleka. Tak jabym był mitycznym w ludzkim ciele. Chodźmy.
Nie protestowałem, pogrążony w zastanawianiu się czym są owe głosy. Raczej nie wariowałem, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Może to któryś z nowo poznanych mitycznych braci? Ale ten drugi głos stanowczo wskazywał na to, że ten pierwszy należy do Smoka. A jednak nie czułem obecności innych umysłów, niż mój, Visio i Filena.
Szybko się wykąpaliśmy, co nie było takie proste, zważywszy na to, że mój tyłek nie miał się najlepiej. Kiedy jednak udało nam się ubrać i wyjść z pokoju, spotkała nas mała niespodzianka. Dwóch postawnych mężczyzn siedziało naprzeciwko naszych drzwi, wpatrując się w nas czekoladowymi oczami. Obaj mieli brązowe włosy, z tym, że jeden o ton jaśniejsze. Różnili się też sylwetką, bo jeden z nich wyglądał jak niedźwiedź, a drugi zaliczał się jeszcze do tych „normalnej wielkości”.
Filen był jeszcze bardziej zaskoczony ich obecnością niż ja. Nie słyszałem ich, pomyślał. Staliśmy tak kilka sekund, dopóki mężczyźni nie wstali i nie podeszli do nas z groźnymi minami. Trzymałem wodę w gotowości, podobnie jak Filen swoje żywioły. Okazało się to jednak zbyteczne, gdyż chwilę później zostaliśmy obdarzeni uroczymi uśmiechami. I mimo, że jeden z nich był dwa razy ode mnie większy, to i tak nie umiałem określić tych uśmiechów inaczej. Były identyczne, co podsunęło mi myśl, że przed nami stoją bracia.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zostaliśmy wyściskani przez nieznajomych. Filen zdezorientowany nie wiedział co robić, podobnie jak ja.
– Nareszcie możemy was poznać! Przez całą noc słuchaliśmy opowieści o was i nie mogliśmy się doczekać, aż w końcu was spotkamy – odezwał się mniejszy szatyn.
– Eee, bardzo nam miło – odezwał się Filen – ale kim wy jesteście?
Bracia spojrzeli po sobie i równocześnie klepnęli się w czoła.
– Wybaczcie, kompletnie zapomniałem, że nasze rodzeństwo nie mogło o nas mówić. Nazywam się Tyren, a to jest Peris – tutaj wskazał na ogromnego brata. – Jesteśmy Podziemnymi. I twoimi wujami, Filenie.
– To wszystko wyjaśnia. A dziwiłem się, dlaczego was nie słyszałem.
– Cóż, podłoże dopasowuje się do naszych stóp, więc chodząc nie wydajemy żadnych dźwięków. Poza tym, siedzimy tu już od jakiegoś czasu.
– Od jak długiego czasu, jeśli można wiedzieć? – Filen w myślach rumienił się jak piwonia, na zewnątrz jednak zachował spokój. Ja natomiast nie miałem takiej kontroli. Moje policzki lekko zapiekły, co Peris skwitował lekkim uśmiechem. Jednak zamiast coś powiedzieć, tylko spojrzał na brata, który nam odpowiedział.
– Wystarczająco, żeby wiedzieć co nieco o waszej relacji.
Znów te urocze uśmiechy. Tym razem jednak dostrzegłem w nich coś, co pojawiało się u wszystkich z tego dziwnego rodzeństwa. Nutę drapieżnictwa i radość z onieśmielania innych.
– Chyba powinniśmy już zejść do jadalni. Reszta na nas czeka – chrząknął Filen i pociągnął mnie na schody. Bracia ruszyli za nami.
Kiedy w końcu dotarliśmy na śniadanie, przywitało nas mnóstwo miłych słów i uśmiechów. Przez chwilę stałem nieruchomo, dziwiąc się wrażeniu, które mnie ogarnęło. Moja mam i siostra rozmawiały z Rachel i Ariel, śmiejąc się co chwilę i żywo gestykulując. Zaraz obok nich Aria pogrążona była w rozmowie z Amilem, która tak ich pochłonęła, ze chyba nie zauważyli naszego przyjścia.
Paul siedział zaraz obok Araela i śmiał się z czegoś, co tamten powiedział. Wyglądali jak dawni przyjaciele, może dlatego, że obaj pochodzili z Aquem. Elin, Edward, Dewos i Entris rozmawiali na jakieś, sądząc po ich minach, poważne tematy. Dilowa i Deryta nigdzie nie widziałem.
Zajęliśmy wolne miejsca i od razu zostaliśmy wciągnięci w rozmowy. Dowiedziałem się, że Peris nie mówi, mimo, że potrafi. Spoglądał tylko na brata, a on odpowiadał na zadane mu pytania. W sali panował huk, jakby siedziało tu co najmniej pięćdziesięciu chłopów. Cudaczne rodzeństwo przekrzykiwało się jak dzieci, a reszta chcąc cokolwiek powiedzieć także się darła. Sprawiało to, że czułem się jak w domu. Rodzinna atmosfera była o tyle dziwna, że większości w ogóle nie znałem. Mimo to wszyscy zachowywali się, jakby to wszystko było normalne. Jedynie Terrin wyglądała na trochę spiętą, ale kiedy Alice o coś ją zapytała, szybko udzielił jej się humor ogółu.
Po śniadaniu, przy którym więcej się nagadałem, niż najadłem, Elin zarządził spotkanie. Najpierw jednak trzeba było posprzątać salę, a więc zostaliśmy stamtąd wygonieni na pół godziny. Jak się okazało, nikt nie miał ochoty kończyć rozmów i huk z jadalni przeniósł się do salonu. Filen siedział koło mnie i co chwilę dotykał mojej dłoni. Sam nie byłem mu dłużny i niby przypadkowo, gestykulując, muskałem jego udo.
Witamy – usłyszałem głos w umyśle, a cisza, jak nastała w sali, upewniła mnie, że nie tylko ja to usłyszałem. Zwróciłem wzrok w stronę drzwi i dostrzegłem w nich cztery Wyrocznie oraz Diulowa z Derytem.
– Powiem bez ogródek – odezwała się, tym razem na głos, Elestera. – Najeźdźcy szykują się do wojny i uderzą pojutrze.
Nastała głucha cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, a śpiew ptaków dochodzący zza okna, wydawał się niewłaściwy. Atmosfera natychmiast zgęstniała i nikt nie przejmował się tym, o czym przed chwilą rozmawiał.
– Wszyscy tu obecni, odegrają rolę w bitwie, którą rozpocznie się wojna, więc uważam, że nie ma sensu ukrywać przed nimi prawdy. Elinie, to twój Pałac, ale nalegam, żeby zebranie odbyło się tu i teraz w obecnym składzie.
– Dobrze, ale poślę jeszcze po Alena. Jako dowódca straży powinien o wszystkim wiedzieć.
– Tak też pomyślałyśmy. Jest już w drodze. Kiedy tylko przyjdzie, rozpoczniemy.
Czekaliśmy w ogólnej ciszy, która mocno kontrastowała z hałasem sprzed chwili. Filen złapał mnie za rękę, nie przejmując się innymi. Myśl o wojnie wcale nie napawała nas radością. Przynajmniej nie większości. Cudaczne rodzeństwo w przeciwieństwie do reszty, wyglądało na podekscytowanych. Na twarzy Entrisa i Amila widniały lekkie uśmieszki, a oczy reszty błysnęły radośniejszą czerwienią. Cóż, to było dla nich naturalne. Bestie pewnie ochoczo zareagowały na wiadomość, że zostaną wypuszczone.
Kiedy Alen, jak mi podpowiedział Filen, się zjawił, wszyscy spięci siedzieli na swoich dotychczasowych miejscach. Diulow stanął za Ariel i ujął jej dłoń, a Deryt usiadł na kanapie obok Alice, przyciągając ją do siebie.
– Jak już mówiłam, Najeźdźcy są prawie gotowi. Dziś rano do brzegu dobiło mnóstwo statków, na których żołnierze przepłynęli morze. Mamy za mało czasu, by zgromadzić tu naszych wojowników, jednak nasza matka przekazała nam coś, czego do końca nie rozumiemy. Może ktoś z was będzie wiedział, co miała na myśli.
– Wiem, że niektórzy o tym nie wiedzą – powiedział Irada, nim jej siostra mogła kontynuować – ale wszystko co wiemy, wszelkie przepowiednie, informacje pochodzą od naszej matki. Nie żyje, jednak wciąż do nas mówi.
– Masz rację – Elestera uśmiechnęła się do siostry. Uświadomiłem sobie, jak blisko jest ze sobą to liczne rodzeństwo. Mimo, że zazwyczaj dzieliła ich wielka odległość, kiedy się spotykali, wyglądali, jakby wiedzieli o sobie wszystko. – Jeśli ktoś czegoś nie zrozumie, możecie śmiało pytać. W każdym razie matka przekazała nam dwa zdania:
Dwie siostry bez więzów krwi, związane czymś potężniejszym, moc moją dzielą.
Kiedy ja zawiodę, one zadanie wykonają, gromadząc armię w kręgu ognia.
– Dwie siostry? – powiedziały równocześnie Rachel i Eirin. Spojrzały na siebie, jakby prowadząc niemą rozmowę.
– Myślałam, że jestem jedna – mruknęła Rachel.
– Miałyśmy przeczucie, że chodzi tu o ciebie – zwróciła się do niej Irada. – Jak widać, drugą siostrą jest Eirin. To wyjaśnia, dlaczego nie mogłyśmy odczytać pewnej sytuacji z podróży Filena i Lureia. Eirin, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się coś dziwnego? Poczułaś coś, czego nie powinnaś?
– Ja… Tak, była taka sytuacja. Kiedy Najeźdźcy zaatakowali wioskę, jeden z nich odnalazł mnie i mamę. Ja nie do końca pamiętam co się wtedy wydarzyło.
– Jaśniała światłem – odezwałem się, mając w pamięci wyryty obraz siostry broniącej matkę. – Najeźdźca wyglądał, jakby nie mógł się poruszyć. On też zaczął świecić, ale po chwili światło przeszło na Eirin, a on upadł na ziemię martwy.
– Więc teraz mamy pewność. Wy dwie sprowadzicie tu wojska, kiedy będzie trzeba.
– Ale jak? Ja nawet nie wiem co się ze mną działo, kiedy dotknęłam tamtego człowieka. Jak mamy sprowadzić tu wojska? W dodatku w dwa dni?
– Też chętnie był się tego dowiedziała – Rachel nie wyglądała na zachwyconą. – Zdążyłam jednak poznać swoją moc i wiem, że kiedy będzie potrzebna, to zadziała.
– Kiedy nastanie ten moment, obie będziecie o tym wiedzieć. Matka wami pokieruje, wystarczy, że jej wysłuchacie. – Elestera zamilkła, zatrzymując spojrzenie na Filenie. – Pozostała jeszcze jedna kwestia. Nawet połączone siły czterech żywiołów, wzmocnione topazami, nie przetrwają tej wojny. Matka wyraźnie dała nam to do zrozumienia. Filenie, nie brałeś jeszcze udziału w Uroczystości Wyboru. Nie masz jeszcze osiemnastu lat, więc nie powinieneś znać swojej przepowiedni. Mimo to, nasza matka zdecydowała się ci ją przekazać, przynajmniej częściowo.
– Więc to nie była cała przepowiednia? – Filen zmarszczył brwi, a jego oczy na moment zmieniły kolor. Musiał zobaczyć kolejny obraz.
– To była jej większa część. Reszty nie zna nikt, oprócz mnie i moich sióstr. Powinieneś ją usłyszeć za jakiś czas, jednak ze względu na okoliczności, postanowiłyśmy wyjawić ci ją wcześniej. Lureiu, przekroczyłeś już wiek, w którym brałbyś udział w Uroczystości. Nie otrzymałeś jednak medalionu. W naszym mieście żyje wiele młodych Ignisów, którzy nie są świadomi swojej mocy, a których pomoc bardzo przydałaby się nam na wojnie. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, dziś wieczorem zorganizujemy Uroczystość Wyboru. Ograniczymy się do kandydatów i naszego grona, nikt więcej nie będzie miał wstępu. Elinie, poleć przygotować salę. Resztę proszę o odszukanie wszystkich kandydatów i przyprowadzenie ich do pałacu. Im szybciej ich zbierzecie, tym więcej będą mieli czasu na przyswojenie swoich mocy.
Nikt nie dyskutował. W tym momencie słowa Elestery były rozkazem. Nawet władcy miast żywiołów nie oponowali. Wszyscy, prócz Elina i Araela, udali się do miasta, rozgłaszając wieści i nawołując kandydatów do pałacu.
Dopiero przed kolacją udało nam się uzbierać wszystkich, którzy znajdowali się na liście sporządzonej przez Wyrocznie. Jako, że wszyscy byli głodni, zarządzony został posiłek dla wszystkich, łącznie z kandydatami.
Nie mogłem przełknąć wiele, podobnie jak inni. Filen zjadł trochę, ale po kilku kęsach, zrezygnował z posiłku. My martwiliśmy się nadchodzącą wojną, a kandydaci wynikami nagle urządzonej Uroczystości Wyboru.
Po posiłku zebraliśmy się w ogromnej sali, w której jeszcze nie byłem. Wyglądała na rzadko używaną. Dzięki Filenowi, wiedziałem, że wykorzystywana jest tylko do organizacji Uroczystości.
Widziałem jak wygląda to święto, więc nie zdziwiłem się, kiedy połowa kandydatów nie utrzymała władzy nad ogniem. Ja i Filen staliśmy z boku, ponieważ Wyrocznie widziały, że potrafimy władać nad żywiołami.
Nowo odkryci Ignisi zostali w sali, natomiast reszta opuściła pomieszczenie, a następnie także Pałac.
– Wiem, że wielu z was oczekuje przepowiedni, ale niestety dziś jej nie otrzymacie. Jak pewnie przeczuwacie, szykuje się wojna z Najeźdźcami. Resztę powiedzą wam moi bracia. Macie szczęście zostać ich uczniami. W dwa dni nauczą każdego z was walki lub potrzebnych na wojnie czynności. Diulowie, Derycie i Dewosie, zabierzcie Ignisów i nauczcie ich wszystkiego, czego zdołacie.
Nowi Aliquid zaczęli szeptać miedzy sobą, po chwili jednak zniknęli za drzwiami, prowadzeni przez mitycznych. Nie wątpiłem, że pojutrze będą władać ogniem równie dobrze, co ja wodą.
– Kolej na was. Filenie, podejdź tu.
Filen uścisnął moją dłoń i podszedł do Elestery.
W końcu się zacznie – znajomy głos rozbrzmiał w mojej głowie.
Wiemy, że jesteś niecierpliwy, Smoku.
– Nie wszystkich interesuje tylko skubanie własnych piórek.
– Nie kłóćcie się. To, że mamy jedną duszę, nie znaczy, że mam ochotę was słuchać. – O ile pierwsze dwa głosy już słyszałem, tak ten był nowy. Spokojny i brzmiący jak szelest liści.
Nie rządź się jaszczurko. Salamandry maj najmniej do gadania.
– Zamknij się. Chcę wiedzieć co się dzieje. A poza tym, wcale nie skubię piórek. Nasz Pan zaraz usłyszy przepowiednie.
– I co z tego. Przecież już ją nasz.
– Po prostu siedź cicho.
Rozejrzałem się. Znów nikt nic nie słyszał tej dziwnej wymiany zdań. Teraz byłem pewny, że były to głosy Smoka, Fenix’a i Salamandry. Tylko czy one posiadają swoje własne głosy. Myślałem, że po prostu są częścią ludzkich postaci. I co to znaczy, że moją jedną duszę. Dlaczego tylko ja ich słyszę?
– Znasz część swojej przepowiedni i posiadasz już swój medalion – Elestera poleciła mu wyjąć go spod koszulki. – Wiemy, że jesteś tym, który odegra kluczową rolę w tej wojnie.
Filen przełknął ślinę, a ja w myślach dodałem mu otuchy.
– Nie dasz rady pokonać wrogów sam i dlatego nasza matka postanowiła dać ci osoby, które ci w tym pomogą.
– Trzy dusze – szepnął Filen
– Tak. Nie wiemy czym one są. Jedyną osobą, która może to odkryć, jesteś ty. Twoja przepowiednia jest dla nas niewiadomą. Wysłuchaj więc jak brzmi ona w całości.
Reszta Wyroczni zbliżyła się do Elestery. Wszystkie zamknęły oczy i równocześnie zaczęły recytować:
Przyjdzie na świat trzem rodom wierny,
Błogosławieństwem mitycznych zostanie objęty.
Trzy dusze od świata otrzyma,
Dzięki nim spojrzy innymi oczyma,
Pierwszej serce swe powierzy, drugiej zaufanie,
Trzecia mu swą wole odda w posiadanie.
Ojcem mu błękit, matką czerwień będzie,
A dzieckiem pokój, który sercem zdobędzie.
Kiedy zrozumie, gdzie miejsce jest jego,
Oczy uchyli, by ujrzeć go martwego,
Błąd matki naprawi, miecz do pochwy schowa,
Żal I chęć zemsty do piachu pochowa.
Wrogowi rękę poda, duszami swoimi
gojąc rany po rozstaniu z najbliższymi.
Słuchaliśmy z zapartym trzem, jednak ani ja, ani Filen nie rozumieliśmy niczego z dalszej części przepowiedni.
– To wszystko. Lureiu, podejdź.
Posłusznie stanąłem obok Filena, wpatrując się w Elesterę.
– Nasza matka nie zdradziła nam twojej przepowiedni. Mamy ci przekazać tylko jedną radę. Brzmi ona: Słuchaj tego, co słyszysz, sercem myśl nie głową, oczów swych użyczaj I wciąż bądź mu podporą.
– Filenie, podaj mi swój medalion.
Filen ściągnął kamień z szyi I wręczył go Elesterze. Wyrocznia wzięła kamień na jedną dłoń, po czym nakryła go drugą. W ten zam sposób kolejne Wyrocznie nakrywały jej dłonie. Kiedy w końcu wyjęła medalion z rąk, zatkało mnie Filena także, bo na naszych oczach jeden medalion zamienił się w dwa. Większe koło, z dziura, w którą idealnie wpasować się mogło to mniejsze, będą ce drugim amuletem.
– Chyba nie dziwicie się, że do siebie pasują – Irada mrugnęła do nas, kiedy jej siostra wręczała nam amulety.
Filen spojrzał w moją stronę I uśmiechnął się, odpowiadając Wyroczni:
– W ogóle mnie to nie dziwi.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy rzucił mi się na szyję. W tym momencie nie miało znaczenia zaskoczenie Elina, które doskonale było widać na jego twarzy.

Syn przepowiedni – Rozdział XIV

Uśmiechnąłem się, kiedy siostra podeszła do mnie i się przytuliła. Staliśmy nad jakimś jeziorem, a wokół wirowały motyle. Nagle sceneria się zmieniła, a zza drzew wyskoczyli Najeźdźcy. Eirin zniknęła, a w mojej dłoni pojawił się miecz. Z radością przystąpiłem do nierównej walki, chcąc chronić siostrę, która teraz była więziona przez dwóch mężczyzn. Wiedziałem, że uda mi się ją odzyskać. Przebiłem się przez Najeźdźców i chwyciłem w ramiona siostrę, która z uśmiechem mi podziękowała. Ale, zaraz, zaraz, przecież Eirin nie jest moją siostrą. 

Nim się wycofałem, zdążyłem ujrzeć, jak dziewczyna zamienia się we mnie i robi krok w moją stronę.

Poczułem, że powoli uwalniam się z objęć snu. Ciało leżące obok mnie grzało przyjemnie. Przeciągnąłem się na tyle, na ile pozwalały mi ramiona Lureia. Przebywanie w jego śnie było dziwnym doświadczeniem. Tak jakbym przekroczył granicę. Podświadomość była zbyt osobista, żebym mógł oglądać jej wytwory. Nie mniej jednak, jakkolwiek się starałem, cały czas sen Aquera toczył się gdzieś w moim umyśle. Nie mogłem go wyprzeć i wcale jakoś bardzo się nie starałem. Nawet jeśli był to sen, to w nim widziałem. Oczami umysłu Lu, ale w jakiś sposób obrazy, które mu się śniły powstrzymywały mnie przed całkowitym odłączeniem się. Pomijając fakt, że w jego śnie zaczęło się robić naprawdę interesująco.

Zobaczyłem siebie, ciągnącego Lureia na trawnik. Kiedy się tam znaleźliśmy, mój klon chwycił Lu za szyję i wpił się w jego usta. Chwilę później obaj leżeli na trawie, całkowicie nadzy. Idealne ciało Aquera, zawisło nad moim. Zatkało mnie. Ta scena, mimo, że była wytworem wyobraźni, sprawiła, że krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach. Gwałtownie uciekłem, bojąc się, że Lurei w końcu mnie przyłapie. Poza tym, czułem, że zaczął się częściej ruszać, a jego oddech przyspieszył.

Powróciłem do rzeczywistości pewny, że na moich policzkach pojawiła się krwista czerwień. Mój penis stał na baczność, a ja uświadomiłem sobie, że mam ubraną jedynie koszulkę, która podjechała mi pod samą szyję. Nie mogłem jej opuścić, gdyż ręka Lureia leżała na mojej piersi, kończąc się na pośladku, który głaskał z każdym oddechem.

Dyszenie mężczyzny leżącego obok, jego wiercenie się i uświadomienie sobie, że Lurei także jest tylko w koszulce, wcale nie pomagało. Byłem już na skraju wytrzymania, kiedy nagle poczułem dłoń ściskającą mój pośladek i sekundę później zostałem odwrócony na bok i przyciągnięty do piersi Aquera. Niemal nie doszedłem, kiedy poczułem coś twardego, co idealnie wpasowało się między moje pośladki. O nie, tego już za dużo.

Odwróciłem się, nie zwracając uwagi na jęki, wychodzące z ust nas obu i włożyłem Lureiowi dłonie pod koszulkę. Poczułem ukochane mięśnie, które tak dobrze znałem. Jedną dłonią pogłaskałem twarz Lu, dowiadując się, gdzie znajdują się jego usta, a drugą delikatnie pogłaskałem jego penisa. Poczułem jak się spina i od razu lekko go pocałowałem. Sekundę później widziałem sam siebie, oczami należącymi do mężczyzny. Zostałem obrócony na plecy, co wyrwało z moich ust cichy jęk, kiedy członek Lureia znalazł się tuż za moimi jądrami.

– Takiej pobudki się nie spodziewałem – mruknął zaspanym i zachrypniętym głosem, od którego zrobiłem się jeszcze bardziej twardy.

– Ja przynajmniej nie obudziłem cię snem na twój temat – odpowiedziałem i poczułem jak się uśmiecha.

– Powiedz, że tego nie widziałeś – rozbawienie w jego głosie zniknęło, kiedy złapałem jego rękę i położyłem na swoim penisie. Skąd a śmiałość? Powinienem teraz uciekać, a tymczasem nie mogę się doczekać, co on ze mną zrobi. Jęknąłem, czując jak jego dłoń się na mnie zaciska.

– Widziałem, więc weź za to odpowiedzialność – wyszeptałem, unosząc się i znów go całując. Uwielbiałem jego pocałunki. Uchyliłem usta, kiedy ugryzł mnie lekko w wargę, by zaraz wkraść się do środka i zbadać językiem moje wnętrze. Nie pozostałem dłużny, pragnąc poznać więcej tego smaku, który z każdą chwilą podniecał mnie jeszcze bardziej.

– Powtórzę to jeszcze raz. Kochaj się ze mną, Lurei – słowa same wyszły z moich ust. Nie wahałem się. Miałem wrażenie, że moje zaufanie do Aquera nie mogło być już większe. Nie bałem się tego, że mnie skrzywdzi, choć od ojca wiedziałem, że może to być trochę bolesne.

– Jesteś tego pewny?

– Absolutnie – kolejny pocałunek zatkał mi usta i nie pozwolił niczego więcej dodać. Lurei sięgnął po coś na szafkę, a ja zaniemówiłem.

– Czy ty właśnie pomyślałeś, że dobrze, że wczoraj się na to przygotowałeś? – rumieniec, który wyczułem u niego, wystarczył mi za odpowiedź. Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem chichotać.

– Nie śmiej się ze mnie – burknął jak obrażony dzieciak, a ja miałem ochotę go ucałować. To też zrobiłem, dalej się uśmiechając.

– Gdybym nie siedział w twojej głowie, uznałbym to za spisek, jednak mam pewien niezbity dowód, więc pozostańmy przy tym, że jesteś słodki.

– Niezbity dowód? – Sam ujrzałem swój szatański uśmiech, kiedy zacisnąłem palce na jego penisie i nas obróciłem. Szybkie ruchy mojej dłoni uniemożliwiły Lureiowi inną reakcję, niż wicie się i jęczenie pode mną. Podobało mi się to i to bardzo. Tej części siebie nie znałem, ale teraz pozwoliłem jej działać, dając pełne pole do popisu. Oczami Lureia widziałem, jak moje tęczówki zmieniają barwę, raz będąc czerwone, a raz niebiesko-brązowe. Czułem się, jakby coś ze mnie wylazło, w końcu przestając chować się w cieniu.

– O cholera – jęknął Lurei, kiedy pochyliłem się i wziąłem jego sutek do ust. Jedną ręką dalej jeździłem po jego penisie, drugą natomiast ugniatałem i głaskałem jego klatkę piersiową. Lurei nie miał jak ze mną walczyć, ale wiedziałem, że wcale tego nie chciał. Był zaskoczony, ale mu się to podobało. Nawet bardzo, co mogłem stwierdzić po przyjemności, którą odczuwałem jak swoją własną.

Zjechałem ustami niżej, podgryzając skórę Lureia. Po moim ciele przechodziły dreszcze, które zwykle poprzedzały przemianę. Miałem wrażenie, że instynkt kierował moimi ruchami. Smok, Fenix i Salamandra we mnie doskonale wiedziały, co chcą zrobić, a skłamałbym, gdybym powiedział, ze nie podzielałem ich pragnień. Ugryzłem niezbyt delikatnie wnętrze uda Lureia. Cichy okrzyk sprawił, że mój penis drgnął. Zignorowałem to, skupiając się na członku, który dumnie stał tuż przed moją twarzą. Zobaczyłem siebie w tej sytuacji, z oczami co chwilę mieniącymi się innym kolorem.

Zrób to, kochanie. Proszę cie, zrób.

Wedle życzenia – pomyślałem i wziąłem go do ust. Lurei zagryzł pościel, tłumiąc w niej swój krzyk. Poruszałem szybko głową, zataczając kółka językiem na czubku jego penisa, ręką masując mu jądra. Biodra Lu wychodziły mi na przeciw, a ja im na to pozwalałem. Jego rozkosz była i moją. Dalej władzę nad moim ciałem miała ta dzika część. Zwierzęca. To ona pragnęła mieć Lureia pod sobą. Zagłębić się w nim. I ona podsuwała mi wizję, które niechybnie zobaczył także Lu. Kiedy tylko pojawiły się one w mojej głowie, Lurei krzyknął, zagryzając prześcieradło i dochodząc w moje usta. Przełknąłem wszystko, karmiąc siedzące we mnie bestie, których jednak nie udało mi się nawet trochę uspokoić. One chciały więcej, zupełnie jak ja. Jakimś cudem przez sekundę w mojej głowie pojawił się obraz Lureia, leżącego pode mną i wijącego się w rozkoszy z zaróżowionymi policzkami, rozmierzwionymi włosami i koszulą podwiniętą do połowy klatki piersiowej.

Warknąłem dziko i wpiłem się w usta wymęczonego mężczyzny. Tym razem to ja badałem jego podniebienie, zęby i gardło, a on ledwo nadążał z odpowiadaniem na pocałunek. Dręczące mnie wizję przybrały na sile. Otarłem się penisem o wrażliwy jeszcze członek Lureia. Piękny jęk zginął w moich ustach. Mityczni ryczeli we mnie, widząc, że udało im się doprowadzić Lu do szaleństwa. Zerwałem jego koszulkę, targając ją ostrzejszymi niż zwykle paznokciami.

– Zrób to, tylko mnie przygotuj. – Słowa Lureia otrzeźwiły mnie na tyle, że oderwałem się od jego sutka, a moje oczy na moment przybrały codzienne barwy. Aquer zobaczył moje wahanie i wcisnął mi w rękę jakąś tubkę. – Nawet się nie waż teraz wycofywać.

Ponownie warknąłem. Moje oczy zajaśniały, znów ukazując mi obraz, nagiego tym razem, Lureia. Zdążyłem jeszcze zauważyć, ze jest ciemno, nim pozostały mi tylko oczy Lureia. Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Czułem jak tracę kontrolę. Moje usta znów złączyły się z tymi Lureia. Nie tak sobie to wyobrażałem, ale teraz nie byłem do końca sobą. Nie, raczej teraz byłem nim w pełni. Instynkty bestii wyrównały się z tymi ludzkimi, całkowicie zmieniając moje zamierzenia. To ja miałem się oddać Lureiowi. Nie wątpiłem, że dalej tego chcę, ale większa część mnie pragnęła  teraz mieć go pod sobą.

Oderwałem się od jego ust, zjeżdżając na szyję i przygryzając ją, by po chwili lizać z zapamiętaniem. Zapach ciała Lu całkowicie mnie upajał, a słonawy smak pozostały po jego spermie podsycał mój głód. Gryzłem i lizałem jego pierś, w tym czasie otwierając tubkę i smarując śliską substancją palce. Nie chciałem zrobić Lureiowi krzywdy, tak samo jak moje wewnętrzne stwory.

Podrapałem bok Lureia, na co wygiął się z przyjemności. Westchnął, kiedy pomasowałem jego wejście. Zassałem się na jego obojczyku, w tym samy momencie wsuwając w niego jeden palec. Poczułem jak się spiął, po chwili jednak znów się rozluźniając. Wróciłem ustami na jego szyję, podgryzając ją tuż za uchem. Znalazłszy czuły punkt, uśmiechnąłem się, ponawiając ruch i poruszając lekko palcem wewnątrz mężczyzny.

Ponawiałem swoje działania, aż Lurei nie rozluźnił się całkowicie i nie zaczął nabijać się na mój palec. Dołożyłem kolejny, co chwilę krzyżując je w nim i wyginając. Z ust Aquera co chwilę wyrywały się jęki i westchnienia. Miałem wrażenie, że dojdę tylko od słuchania go. Kiedy trzeci palec zagłębił się w jego wnętrzu, pocałowałem go krótko i zjechałem w dół, owijając język wokół jego jąder. Poruszałem ręką, a Lurei nabijał się na moje palce, doprowadzając mnie do szaleństwa.

Po chwili, nie mogąc już wytrzymać, wysunąłem z niego palce i położyłem się na nim. Tym razem złączyłem nasze usta delikatnie, zakładjąc sobie jedną z jego nóg na biodro. Chwyciłem za swojego twardego jak skała członka i nasmarowawszy go żelem, przyłożyłem do rozgrzanej i rozciągniętej dziurki.

Czułem się, jakby to wszystko było snem.  Moje myśli krążyły tylko wokół pięknej osoby, leżącej tak blisko. Serce łomotało w piersi, ciesząc się na bliskość.

Lurei chwycił mnie za kark, przyciągając bliżej, przez co główka mojego penisa zagłębiła się w nim. Nasze jęki zmieszały się ze sobą. Odsunąłem się, zawisając tuż nad nim. Kolejny przebłysk pozwolił mi go zobaczyć. Uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie błyszczącymi oczami. Pchnąłem delikatnie biodrami i zatrzymałem się, kiedy tylko do moich uszu dotarł jęk bólu. Odczekałem chwilę i kiedy Lurei zaczął się kręcić, zagłębiłem się w nim do samego końca, chcąc skrócić jego cierpienie.

Z mojego gardła wydobyło się kolejne warczenie, kiedy otoczyły mnie gorące mięśnie. Wilgoć i ciasnota omal nie sprawiły, że doszedłem z krzykiem. Czułem też ból Lureia, który powstrzymywał mnie przed jakimkolwiek ruchem. Pocałowałem go w szczękę, sunąc w stronę ust i kolejny raz je badając.

To było takie niesamowite. Przytuliłem się do Lureia, czując coś dziwnego, co nachodziło mnie, tylko, kiedy byłem z nim. Poruszyłem się, świadomy, że w końcu i tak musiałbym to zrobić. Powolne pchnięcia doprowadzały mnie do utraty zmysłów. Podniosłem się lekko w górę, wbijając się głębiej. Jęk, którym zaszczycił mnie Lurei był mieszanką niesamowitej przyjemności i bólu. Pchnąłem mocniej, trafiając w to samo czułe miejsce. Ból zelżał, więc raz po raz zacząłem się wysuwać i wbijać w ten czuły punkt. Po chwili Lurei znów się wił, samemu nabijając się na mojego penisa. Widząc jego stan, uniosłem obie jego nogi i zaplotłem sobie wokół pasa, dzięki czemu wbiłem się o wiele głębiej.

Kilka pchnięć później znalazłem się na granicy. Czułem, jak bestie przejmują całkowitą kontrolę. Z nieludzką prędkością zacząłem wbijać się w Lureia, który co chwilę tłumił krzyki w poduszce. Przejechałem długimi pazurami po jego boku, zostawiając lekko zaczerwienione szramy. Lu krzyknął głośniej i zacisnął się na mnie, sprawiając, że wybuchnąłem jak nigdy. Szczytowałem, wciąż uderzając w czuły punkt, przez co Lurei jęczał i dyszał zupełnie wykończony.

Opadłem na niego, przestając się poruszać. Bestie zamruczały, znikając tam, gdzie zawsze się chowały i pozostawiając mnie samego z Lureiem. Nie dowierzałem temu, co właśnie się stało. To nie byłem ten ja, którego dobrze znam. Dzika część mojej natury ujawniła się i zrobiła coś, czego pragnąłem, ale co było dla mnie nieosiągalne. Przynajmniej za pierwszym razem.

– Lurei, ja przepraszam. To było… – poczułem się jak dupek. Przecież to ja miałem być na dole. Nie rozmawialiśmy o tym, ale obaj byliśmy tego świadomi.

– Niesamowite – usłyszałem i momentalnie zamknąłem usta. – Kim ty jesteś? Myślałem, że cię znam, a ty zaskakujesz mnie na każdym kroku. W życiu bym nie pomyślał, że ci się oddam, a ty sprawiłeś, że wybrałem to zamiast bycia na górze.

Lurei obiął mnie, przewracając nas na bok. Byłem wykończony, zupełnie tak jak on. Wtuliłem się w gorące ciało, dalej czując się winnym.

– Nie rób tego. Nie żałuj, bo to było najcudowniejszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała – szepnął Lurei, całując mnie w czoło. Wtuliłem się w niego bardziej, teraz nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

– Nie wierzę, że to zrobiłem. Zawsze myślałem, że będę pasywem. – Skoro już o tym pomyślałem, to wypowiedziałem to na głos. Przecież i tak to usłyszy.

– Kocham cię, wariacie. – Otworzyłem szeroko oczy, w szoku uchylając też usta, z czego Lurei od razu skorzystał, obdarowując mnie delikatnym pocałunkiem. Moje serce zabiło jak szalone, a w brzuchu pojawiło się to śmieszne uczucie, kiedy stado Fenixów łaskotało mnie piórkami. Oddając pocałunek, uśmiechałem się jak głupi. Po tych słowach byłem już pewny co do własnych uczuć. Odepchnąłem Lureia i poczułem jak panikuje. On naprawdę pomyślał, że zrobiłbym z nim takie rzeczy, gdybym chciał się nim tylko zabawić.

– Nie bój się. Ja ciebie też kocham – powiedziałem, rumieniąc się. W półmroku Lurei spokojnie mógł to dostrzec.

– Jakim prawem rumienisz się po tym, co mi zrobiłeś? – zaśmiał się, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.

– Bo tamto to było coś innego. Bestie mi pomogły.

– Hmm, czyli właśnie zgwałcił mnie Smok?

– Wcale nie zgwałcił! Sam chciałeś – odburknąłem, powodując, że znów się zaśmiał. Poczułem jak jego umysł nieco się oddala. Nim jednak ukrył swoje myśli, poczułem, że szykuje coś przebiegłego.

– Cóż, skoro tak, to chyba muszę się zapoznać bliżej z tymi twoimi bestiami – szepnął mi do ucha podgryzając płatek. – Skoro jestem już taki rozciągnięty, to może zaprosiłbym je do siebie na powtórkę.

Tym razem to ja zostałem pchnięty na plecy. Mój penis nie zdążył jeszcze do końca stwardnieć, kiedy Lurei usiadł mi na biodrach, nabijając się na niego od razu po same jądra. Cholera. Znów poczułem zniżające się pożądanie, które wraz ze sobą przyniosło obecność trzech stworów.

– Warcz na mnie – powiedział Lurei, a z mojego gardła wyrwało się to, o co prosił. Aquer uniósł się i gwałtownie opadł, jęcząc na cały głos. Ten dźwięk sprawił, że straciłem kontrolę. Rzuciłem się do przodu i łapiąc Lureia, wyskoczyłem z łóżka, lądując na dywanie. Lurei znów był pode mną i czułem, ze strasznie go to kręciło.

– Odwróć się – to nie był mój głos. Przemawiała przeze mnie żądza, która teraz władała moim ciałem.

– Sam mnie obróć – Lurei nacisnął piętami na moje pośladki, pochłaniając mnie całego.

– Skoro tego właśnie chcesz – ścisnąłem jego ramię i wyszedłem z niego, szybkim ruchem obracając go na brzuch. Złapałem go za biodra i podciągnąłem je w górę, od razu w niego wchodząc.

– Zrób to tak, jak chcą twoje bestie. – Lurei uśmiechnął się lubieżnie. – Chcę cię widzieć takiego dzikiego. Prawdziwego ciebie, który mnie rżnie tak, jak tego pragnie.

Jego słowa sprawiły, że się wyłączyłem. Całkowicie przestałem panować nawet nad oddechem. Ogień wydobył się z mojego ciała, paląc dywan, który zaraz zgasiła woda.

  Paznokcie zamieniły się w pazury, a zęby kłuły mnie niemiłosiernie. Tak, jakbym zaczął się zmieniać i zatrzymał w połowie. Moje ciało stało się niesamowicie wrażliwe, zmysły wyostrzył się, przez co każdy nawet najmniejszy ruch czułem ze zdwojoną siłą.

Moje ciało zaczęło się poruszać. Biodra co chwilę uderzały o pośladki Lureia. Woda utworzyła wokół nas bańkę, tłumiąc moje powarkiwania i krzyki Lu, jednak w żaden sposób nie spowalniając moich ruchów.

Kolejny orgazm przyszedł z ogromną mocą, zabierając nas obu na granicę przytomności. Jednak bestie, które obudził Lurei, wcale nie odeszły. Uspokoiły się na moment, by po chwili znów przejąć władzę nad moim ciałem i kolejny raz zabrać mnie do swojej krainy.

Kiedy w końcu padliśmy na łóżko, nie miałem siły nawet się poruszyć. Lurei położył mi głowę na klatce piersiowej i uspokajał oddech.

– Kocham cię, mam ochotę cię stąd nie wypuszczać, ale nie mam już siły – wydyszał, całując mnie w pierś.

– Ja ciebie też kocham. Chodźmy spać, bo coś czuję, że jak zaraz nie zasnę, to one wrócą, a mój penis jeszcze nawet nie doszedł do siebie.

Lurei zaśmiał się, a ja do niego dołączyłem. Zasnęliśmy kilka sekund później. Sen jednak wcale nie przyniósł mi odpoczynku. Bestię może schowały sie na jawie, ale we śnie kontynuowaliśmy to jeszcze wiele razy.

Syn przepowiedni – Rozdział XIII

Chwyciłem Filena za ramie, ale on nie zareagował. Dalej ściskał moją dłoń stanowczo zbyt mocno. Czułem, że krew nie dopływa już do palców, więc tak, aby inny nie widzieli, uszczypnąłem go w plecy. Dopiero wtedy spojrzał na mnie ze zdziwieniem

– Moja ręka – szepnąłem, a on szybko rozluźnił uścisk, posyłając mi przepraszające spojrzenie. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się lekko. Nie puścił mojej dłoni do końca, więc splotłem palce z jego. Nie protestował. Wyglądał, jakby dodało mu to sił. Wyprostował się i odwrócił w stronę zebranych. Jego czerwone oczy poruszały się, kiedy tylko ktoś wydał jakiś dźwięk, sprawiając wrażenie widzących. Byłem w pełni świadom emocji Filena, podobnie jak on moich. Moje oczy skakały tam, gdzie Filen chciał spojrzeć, zupełnie, jakby były jego własnymi. W każdej chwili mógłbym mu to uniemożliwić, ale teraz bardziej potrzebne były jemu. Podejrzewałem, że nasze tęczówki poruszają się identycznie.

– Filen, to ważne spotkanie. Wyjdź – Elin brzmiał na bardzo wytrąconego z równowagi.

– Nie. Jak powiedziałem, zostaję. Ja też mam sprawę do wszystkich tu zgromadzonych.

– Elinie, Araelu, obawiam się, że nie będziemy kontynuować w takich warunkach. – Nasze oczy zwróciły się w kierunku niskiej kobiety kilka lat ode mnie starszej. Jej wiek jednak nie umniejszał aury władcy, która biła od jej wyprostowanej sylwetki. Była tu jedyną kobietą, ale nie czuła się ani trochę nieswojo. I nie ukrywała swojego niezadowolenia z sytuacji. Filen uśmiechnął się lekko do niej, co wyraźnie trochę zbiło ją z tropu.

– Wydaje mi się, że jednak będziemy kontynuować – odpowiedział i zwrócił się do ojców, co automatycznie ja także zrobiłem. Nie umknął mi uśmieszek na ustach Araela, który wbijał wzrok w nasze złączone dłonie. Poczułem się głupio, że tak tu wparowaliśmy, trzymając się za ręce i nie okazując nikomu szacunku. Może dla Filena było to normalne, w końcu miał zostać Igne, ale ja kilka tygodni temu nawet nie myślałem, że kiedyś spotkam jednego z władców żywiołów. A tu proszę – znajduję się w jednej sali z nimi wszystkimi. Filen ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie pokrzepiająco. No tak, przecież wie, co czuję.

– Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że dowiedziałem się o wszystkim. Łącznie z tym, co ma na celu to spotkanie. Wiem o Najeźdźcach, którzy nas atakują. A w szczególności wiem o przepowiedni, którą przede mną ukryliście.

Miny rodziców Filena wyrażały kompletne zaskoczenie jego ostatnim zdaniem. Podobnie wyglądali goście, którzy w tym momencie powstawali ze swoich miejsc.

– Kto śmiał mu powiedzieć?! Przepowiednia miała zostać mu ujawniona dopiero na Uroczystości! – warknął, jak wywnioskował Filen, Aerin, władca Aer. Powietrze wokół nas zawibrowało, a moja moc instynktownie stanęła w mojej obronie. Mgiełka wokół mnie i Filena nie pozostała niezauważona.

– Uspokój się Grabicie. Nie chcemy doprowadzić do wojny między miastami – powiedział mężczyzna, który dotychczas nie wyrażał swojej opinii. Spojrzałem na niego i poczułem, że on stoi po naszej stronie. Już samo to, że jego świadomość przenikała do mnie przez mgłę świadczyło o tym, że jest Aquarinem. Musiał to być więc Paul, o którym słyszałem podczas jednej z moich młodzieńczych wypraw do dalekiego miasta.

– Usiądźmy. Wyjaśnijmy to na spokojnie – powiedzieliśmy równo z Filenem. Cholera. Myślałem, że to była moja myśl.

– Przepraszam bardzo, ale co tym młodzieńcze masz z tym wspólnego – odezwała się Terrin ze słyszalną w głosie irytacją. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, szczególnie, że przebywałem tu tylko z jednego powodu – by wspierać Filena.

– Ja…

– Lurei jest pod moją opieką.

Oboje z Filenem zwróciliśmy się w stronę Araela. Nie tylko ja byłem zaskoczony, kiedy podszedł i odgarnął mi włosy z czoła. Pozwoliłem mu na to. Poczułem pieczenie blizny, która w rzeczywistości była Błogosławieństwem. Wyglądało na to, że reszta zaakceptowała ten fakt w mgnieniu oka, bo nikt więcej nic nie powiedział. Więc nie chcieli aby Filen tu został, ale ja im nie przeszkadzałem?

– Filenie, nie mam pojęcia skąd dowiedziałeś się o przepowiedni, ale skoro już ją znasz, to rzeczywiście ciebie także to dotyczy. Później porozmawiamy na temat tego, że ukrywaliśmy pewne sprawy przed tobą. Teraz jeśli pozwolicie, kontynuujmy nasze spotkanie.

Usiedliśmy przy stole, a raczej reszta usiadła, bo ja stanąłem za krzesłem Filena. Nikt nie zwrócił na to uwagi, a Elin zaczął dyskutować z Grabitem o tym, kiedy Najeźdźcy zaatakują. Aerin upierał się, że mamy jeszcze mnóstwo czasu.

– Już to zrobili – Filen powiedział to nad wyraz spokojnie i podziwiałem go za to. W środku bowiem już taki spokojny nie był. Nastała cisza, podczas której wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę.

– Co masz na myśli – zapytał Paul, splatając błonie na stole.

– Moja wioska została wczoraj zaatakowana przez Najeźdźców – odpowiedziałem, uprzedzając Filena. Tym razem wszyscy patrzyli się na mnie.

– Skąd masz pewność, że to byli oni? – coś czułem, że nie polubię tego całego Grabita i nie było to tylko moje zdanie.

– Czy ty sugerujesz, że nie potrafię odróżnić Najeźdźcy, znając jego język, wygląd i intencje? – Filen stanął w mojej obronie, na co omal się nie uśmiechnąłem. Nie potrzebowałem pomocy, ale dzięki niemu nie palnę głupstwa, obrażając przy tym władcę miasta powietrza.

– Z całym szacunkiem nie mówiłem do ciebie.

– Słowo Lureia jest moim słowem i proszę, żebyś wziął to pod uwagę. – Oj. Filen nie był w tym momencie ostoją spokoju, a słowa Grabita działały na niego jak płachta na byka. Położyłem rękę na jego ramieniu.

Spokojnie. Nie pokazuj im co czujesz. To najlepiej zadziała – szepnąłem mu w myślach, delikatnie masując ramię. Rozluźnił się nieco, z powrotem opierając się o oparcie.

– Lu, myślę, że ty najlepiej opowiesz o tym, co się działo. W końcu ty to widziałeś – Filen skinął mi głową, a ja czułem, że chce się trochę uspokoić.

– Wczoraj popołudniu przebywaliśmy w mojej wiosce.

– Gdzie się ona znajduje? Skoro dotarliście tu tak szybko, to jakim cudem wieści jeszcze do nas nie dotarły? – przerwała mi Terrin.

– Leży ona pięć dni drogi od Aquem.

– Bzdury! – krzyknął Grabit, wstając z miejsca i omal nie wywracając krzesła.

– Jak śmiesz! – Terrin także się podniosła. Ziemia lekko zadrżała, a powietrze zawibrowało. Woda poszła w ruch, podobnie jak ogień Filena. Otaczały nas płomyki i mgiełka. Podobnie sytuacja wyglądała u Elina i Araela. Grabit otoczył się wirującym powietrzem, podłoga pod Terrin zaczęła pękać, a Paul trzymał nad sobą kule wody.

Wszyscy zamarli nie chcąc sprowokować wojny. Paula wyraźnie zdziwiła obecność wody wokół mnie, Filena i jego ojców.

– Usiądźcie i pozwólcie Lureiowi skończyć – powiedział Filen, jako jedyny siedzący na swoim miejscu. Widział, że w razie czego, ja zdążę zareagować. W innym wypadku sam także by wstał.

– Nie mam zamiaru słuchać tych kłamstw. Nie możliwe, byście wrócili z tak daleka w ciągu kilku godzin – powietrze jeszcze mocniej zawibrowało pod wpływem woli Grabita.

– W takim razie nie mam wyboru – westchnął Filen i poprosił mnie w myślach , żebym wyciągnął niebieski i czerwony topaz, który miałem, by on mógł odpocząć bez używania mocy. Zdumiało mnie to, że on także wyciągnął z kieszeni dwa kamienie – biały i brązowy.

Wszystkie żywioły w pomieszczeniu ucichły, nie licząc wody i ognia wokół mnie i Filena. Nie miałem pojęcia skąd wytrzasnął kamienie przeciwko Aeli i Trres. Teraz jednak wszyscy byli bezbronni. Oprócz Araela, który gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością pokonać moc topazów. A wyczuwałem to dzięki palącej świadomości płynącej do mnie od kamieni. Stanowczo był najsilniejszy ze wszystkich prócz Filena, co było o tyle dziwne, że jako jedyny nie był potomkiem władcy. Chociaż biorąc pod uwagę to, że był synem Feniksa, wszystko się wyjaśniało.

– Coś ty zrobił?! – Grabit wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Z doświadczenia wiedziałem, że jeżeli usiłuje użyć mocy, to sprawia mu to ogromny ból.

– Oto dowód, że mówimy prawdę. Najeźdźcy zrobią z wami o samo, jeżeli nie usiądziecie na tyłkach i nie posłuchacie co mamy wam do powiedzenia! – tym razem krzyknął, a jego oczy zajaśniały intensywniejszą czerwienią.

Jako pierwsi miejsca zajęli Elin z Araelem, później Paul i władczyni ziemi, a na końcu wściekły Grabit.

– Pamiętacie kamienie, o których kiedyś wspominaliście? Te, których użyli Najeźdźcy podczas jednej z bitew? -Filen najpierw zwrócił się do ojców, by potem przenieść wzrok na resztę. – To topazy, które pozbawiają mocy Aliquid. Wszystkim, oprócz tych, którzy je trzymają. Zabraliśmy je Najeźdźcom, z którymi walczyliśmy. Chyba nie muszę wam mówić, że mają ich więcej. Są dowodem na to, że walka miała miejsce. A co do tego, w jaki sposób się tu dostaliśmy… Tato, czy mogę?

Elin z wahaniem kiwnął głową, na co Filen wstał i podał mi kamienie. Odszedł na pewną odległość, śledzony wzrokiem wszystkich obecnych i na kilka sekund zmienił się w ogromnego Fenixa. Władcy wyglądali na lekko zaskoczonych, ale szybko się otrząsnęli.

– Więc wy także posiadacie kogoś podobnego do Władców Mórz – szepnął Paul.

– My swoich nazywamy Podziemnymi – odezwała się Terrin, a spojrzenia padły na Grabita. Skoro wszyscy mieli jakieś stworzenia, to dziwne by było, gdyby w Aer takie nie występowały.

– U nas są Skrzydlaci.

– Więc wszyscy wiecie już o naszych braciach – odezwał się dziadek Filena, który nie wiadomo skąd pojawił się w sali. Obok niego stali jego bracia. Widząc pytające spojrzenia w nich utkwione, Dewos postanowił się przedstawić. Poprosił mnie o schowanie czerwonego topazu, co od razu zrobiłem. Wszyscy w trójkę zmienili postać, a sala znaczne się skurczyła, kiedy w jej wnętrzu pojawiły się Smok, Fenix i Salamandra.

– Czy ktoś jeszcze ma zamiar tu wparować bez pytania? – zapytał Elin sam siebie, wyglądając przy tym na zrezygnowanego.

– Skoro tak to ująłeś, to czy mogłybyśmy wejść? – kolejne głosy dobiegły z okolic drzwi, gdzie po odwróceniu się ujrzałem cztery młode kobiety.

– Wyrocznie – jęknął Elin, ale zaprosił je do środka. – W takim razie, skoro jesteśmy już wszyscy, czy ktoś nam w końcu wyjaśni co się tu dzieje? Do cholery, rządzę w tym mieście, a nie mam o niczym pojęcia!

– W takim razie, ja wam o wszystkim opowiem. Nazywam się Elestera, jestem wyrocznią Ignem. To moje siostry, także wyrocznie. Nierozgarnięci bracia z tej ognistej części.

– Jak to ognistej części? Myślałem, że to już wszyscy. Tato? – Arael podszedł do Fenix’a składając ręce na piersi.

– Ari, ja naprawdę chciałem ci powiedzieć. – Tak szybko jak się pojawił, tak szybko Fenix zniknął, a na jego miejscu stanął Dewos w złotej szacie. – Jednak dostałem zakaz jeszcze od matki. Dopóki przepowiednia się nie spełni, nikt nie może się dowiedzieć.

– Dopóki się nie spełni? Czyli już się to stało? – Paul zmarszczył brwi. – Irado, o co tu chodzi?

– Posłuchajcie Elestery. Niedługo przybędzie tu reszta naszego rodzeństwa. Zamilczcie w końcu, bo zatkam wam usta wodą – wyrocznia Aquem zamachała bańką nad dłonią. Nie umknęło mi, że topaz na nią nie działa.

– Nie mam bladego pojęcia co się tutaj dzieje – szepnąłem do Filena, a on uśmiechnął się do mnie. Chyba bawiła go ta sytuacja. Jego oczy znów zmieniły kolor, za co w duchu podziękowałem. Nie to, żeby nie podobał mi się w tamtych, ale te dwa kolorki o wiele bardziej zawracały mi w głowie.

– A więc zawracam ci w głowie? – parsknął, zakrywając dłonią usta, a ja poczerwieniałem. Znów zapomniałem o tym dziwnym połączeniu.

Wyrocznia zaczęła mówić, opisując całą naszą podróż. Nie mam pojęcia skąd wiedziała o tym wszystkim, ale kiedy dotarła do miejsca pamiętnej nocy w namiocie, posłała nam uśmiech typu „I tak o wszystkim wiem”. Później opisała to, jak Filen dowiedział się o przepowiedni i skąd wziął topazy, po czym na chwilę ucichła, dając wszystkim czas na przetrawienie tych informacji.

– Razem z moimi siostrami od jakiegoś czasu zbierałyśmy topazy. Jeśli uda nam się podzielić je na odpowiednio małe i poręczne części, powinno wystarczyć dla połowy Aliquid. Niedługo przepowiednia się wypełni a wojska Najeźdźców staną pod bramą Ignem. Nie mamy wiele czasu. Trzeba przegotować wszystkie wojska i zgromadzić je w okolicach miasta.

– Skąd pewność, że chcemy wam pomóc? Aer nie przyłączy się do tego.

– Jeśli choć jedno z was się wycofa – zaczęła Wyrocznia, zbliżając się do Grabita – wszystkie miasta upadną. Nie zdajesz sobie sprawy ile ich tam jest. Ci, którzy przebyli morze są zaledwie cząstką, a sprawiają mnóstwo problemów. Główne wojska niebawem do nas dotrą, a ich liczebność jest kilka razy większa od połączonej siły wszystkich królestw.

– Jak powiedziałem, Aer nie przyłączy się do tego. Nie przekonacie mnie. Mam pełną władzę nad moim ludem i żaden Aeli nie będzie walczył w drużynie z innym Aliqud.

Powiedziawszy to udał się w stronę wyjścia, jednak drogę zagrodziło mu dwóch mężczyzn. Obaj białowłosi z niemal białymi oczami i postawną sylwetką. Ciężko było ich od siebie odróżnić. Jeden miał trochę dłuższe włosy, jednak poza tym byli identyczni. Na ich widok Aerin zaczął się gwałtownie cofać.

– Kogo my tu mamy. Nasz mały władca z wielkim ego – zaśmiał się jeden z nich, ale brat pozostał niewzruszony. Po chwili jednak rozejrzał się po sali i wyminął Grabita, który stał jak wryty z niepokojem wypisanym na twarzy.

– Entris! Amil! – zawołał Diulow i ruszył w stronę poważniejszego z braci. Zaczęła się seria uścisków, po których razem z Filenem wywnioskowaliśmy kim są owi mężczyźni. Bo kto mógł wzbudzić strach we władcy ziemi i przy tym znać całe mityczne rodzeństwo, nie wspominając już o Wyroczniach? Tylko jedno przychodziło nam do głowy. Wspomniane rodzeństwo dziadka Filena.

Kiedy dwaj panowie się przedstawili i nasze przypuszczenia okazały się słuszne, Grabit ciągle był w pomieszczeniu, zatrzymany przez jednego z bliźniaków, tego bardziej przyjaznego, Amila.

– W imieniu Aer przystępujemy do sojuszu wraz z całym jego wojskiem.

– Nie macie prawa! – Grabit pobladł gwałtownie. Entris odwrócił się w jego stronę i zrobił kilka powolnych kroków. Z każdym kolejnym, Aerin zaczynał się cofać, aż w końcu wpadł na Amila.

– Braciszku, nie strasz go tak. Ten pionek może nam się jeszcze przydać.

– Nie ma mowy. Na za dużo sobie pozwoliłeś, Grabicie. Zgodnie z prawem, masz władzę nad ludem, ale także obowiązki, by o niego dbać. Ludzie są niezadowoleni. Odmawiając sojuszu, naraziłeś nas na niebezpieczeństwo. To była twoja ostatnia zła decyzja. Od tej chwili, aż do wybrania kolejnego Aerina, razem z Amilem przejmiemy władzę. Teraz odejdź i nie wróć do Aer by zabrać swój dobytek. Ma cię tam nie być, kiedy wrócimy.

Były Aerin wyszedł bez słowa trzaskając drzwiami. Przez chwilę panowała cisza, lecz Elin postanowił ją przerwać.

– Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Dowiedzieliśmy się o wielu rzeczach, a wy pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Każdy z was zostanie ugoszczony w pałacu i proszę, żebyście się czuli jak u siebie. Skoro będziemy walczyć po tej samej stronie, od tej chwili jesteście naszymi przyjaciółmi. Służba odprowadzi was do pokoi.

Te słowa skierował głównie do Paula i Terris, która jak się dowiedziałem, miała na imię Kaliwa. Tylko oni opuścili pomieszczenie, ale pozostała reszta chyba odetchnęła. Przynajmniej tak się zdawało, bo atmosfera natychmiast się poprawiła.

– Tato, mógłbyś mi teraz przedstawić swoich nowych braci? – Arael położył śmieszny akcent na przedostatnie słowo.

– Tato? Dewos! Czemu nie mówisz, że mam bratanka?! – Amil podbiegł do Araela i zaczął oglądać go ze wszystkich stron. – Rzeczywiście trochę do ciebie podobny. Choć zdaje mi się, że bardziej wdał się w naszego ojca. Co ty na to, Bli?

– Nie nazywaj mnie tak przy ludziach – mruknął tylko tamten, ale podszedł i przywitał się z Araelem.

– Cóż, miło was poznać. Chciałbym powiedzieć, że tata o was opowiadał, ale jakoś nie raczył wspomnieć o wielkości swojej rodziny.

– Nie przejmuj się. Ostatni raz spotkaliśmy się ze sto lat temu. Jak rozumiem jesteś mężem Igne?

– Tak. To jest Elin – Arael wskazał na męża, uśmiechając się do niego, po czym skierował wzrok na Filena. – Oraz nasz syn, Filen.

Kiedy nieznane Wyrocznie, Amil i Entis przywitali się z nimi, pozostałem jedyną nieprzedstawioną osobą. Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Wszyscy pogrążyli się w rozmowach, łącznie z Filenem, który odszedł na bok zaciągnięty do rozmowy przez Amila. Poczułem jednak, że ktoś mi się przygląda, więc spojrzałem w bok i odskoczyłem, przerażony tym, że Entris podkradł się i stał tuż obok, wpatrując się we mnie.

– Człowieku, prawie bym zawału dostał – powiedziałem, rozpraszając mgiełkę, którą przez przypadek utworzyłem.

– Nie miałem zamiaru cię przestraszyć. Zastanawiałem się tylko, jaki ty masz w tym udział. Stoisz na uboczu i się nie odzywasz. Nie żebym ja był jakiś szczególnie towarzyski.

– Przyleciałem tu z Filenem. Jestem – zamyśliłem się na chwilę. Kim dla niego byłem? – przyjacielem – powiedziałem w końcu.

– Co mam rozumieć przez to, że przyleciałeś?

– Nie wiesz, że Filen potrafi się zmieniać? Arael też. Tylko o ile się nie mylę, Filen zamiast jednej postaci, tak jak jeo ojciec, zamienia się w Smoka, Fenix’a i Salamandrę.

– Hmm, czyżby Błogosławieństwo?

– Tak, chyba tak. Nie do końca jeszcze wszystko rozumiem. Można powiedzieć, że jestem w tym nowy.

– Jesteś nowy, ale już was coś łączy? – zobaczyłem błysk w czerwonych oczach. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do takich tęczówek. Co nie znaczyło, że nie wywoływały u mnie niepokoju. Odchrząknąłem, rumieniąc się lekko. Skąd on do cholery wie?

– Nie przejmuj się, wszyscy już się domyślają – poklepał mnie po plecach, unosząc jeden kącik ust. – Oprócz Elina. On wydaje się nie mieć o niczym pojęcia.

– Jakoś nie spieszy mi się, żeby się dowiedział. Nie wiem jeszcze dokładnie co nas łączy.

– A ja wiem. – Spojrzałem na niego pytająco, ale otrzymałem tylko kolejny uśmiech. – Nie ma tak łatwo. Sam musisz do tego dojść. Ja tam nie przepadam za relacjami z innymi, ale mam wrażenie, że ta akurat nie zaszkodzi. Powiedz mi tylko, robiliście to już?

Uśmiech na jego twarzy się powiększył, zupełnie jak czerwień na mojej. Po tych słowach podszedł do nas cały zarumieniony Filen i śmiejący się Amil.

– Nie mam pojęcia o czym rozmawialiście, ale Filen nagle spalił buraka i powiedział, że musi to przerwać. Pojęcia nie mam jak coś słyszał w tym hałasie.

Ups. Znowu zapomniałem o tym połączeniu. Na moich policzkach ponownie pojawił się róż, kiedy uświadomiłem sobie, że Filen słyszał moje myśli. Cholera, strasznie to krępujące. Nim zdążyłem się ogarnąć, ktoś przewiesił mi ramię przez szyję. Amil, uśmiechał się wścibsko.

– Lurei, tak? Powiedz mi, jaki cudowny sposób znalazłeś, by zmusić mojego bliźniaka do towarzyskiej rozmowy? Musiała być naprawdę ciekawa, skoro wypowiedział więcej niż dwa zdania.

Odchrząknąłem, nie chcąc się z nikim dzielić tą rozmową. Filen podzielał moje zdanie, bo chwycił mnie za rękę i przeprosił, obiecując, że porozmawiamy później, bo teraz jesteśmy bardzo zmęczeni. Na pewno na takich nie wyglądaliśmy, kiedy wybiegaliśmy z sali, ale nie miałem zamiaru protestować.

Filen zaciągnął mnie na górę i wepchnął do mojego pokoju, zamykając drzwi. Spojrzał na mnie i odetchnął, uśmiechając się lekko.

– Nareszcie – powiedział i rzucił się na łóżko, wtulając się w kołdrę. – Umieram.

– Nie tylko ty. Powinienem zejść do mamy i siostry. Pewnie się błąkają po pałacu.

– No coś ty. Doskonale pasują do Rachel, Ariel i obu moich babci. Na pewno się nimi zajęły.

– Hmm. Masz rację. Jakoś sobie poradzą – z o wiele lepszym humorem opadłem na łóżko kładąc się na plecach, podczas gdy Filen dalej leżał na brzuchu.

Co on pomyśli jeśli się do niego przytulę? – usłyszałem w głowie i parsknąłem cicho śmiechem. Nie tylko ja zapominam o tym czymś, co pozwala Filenowi widzieć moimi oczami.

– Nie słyszałeś tego, prawda? – Filen schował twarz w pościel.

– Głośno i wyraźnie – powiedziałem i obróciłem go na plecy. Teraz leżał tuż przy mnie, więc objąłem go ramionami. Wyraźnie skrępowany, ułożył głowę na mojej piersi, odpowiadając jednak na uścisk.

Leżeliśmy tak w ciszy, aż usłyszałem ciche chrapanie. Miałem ochotę się zaśmiać, ale drgania z pewnością zbudziłyby Filena. Położyłem go delikatnie na skraju łóżka, wyciągając spod niego kołdrę i postanowiłem go rozebrać. Sztywna tunika nie nadawała się do spania.

Nie przewidziałem jednak jednego. Okazało się, że Filen pod spodem zupełnie nic nie miał. Przełknąłem głośno ślinę, oglądając go z góry do dołu. Szybko odwróciłem wzrok, czując, że za chwilę mógłbym go już nie oderwać i wyciągnąłem z szafy jakąś koszulkę. Nałożyłem ją na śpiącego Filena i udałem się do łazienki, myślami będąc cały czas przy nim. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem również samą koszulkę, po czym wróciłem do pokoju, kładąc się tuż obok mojego śpiocha. Poczułem jak się odwraca i wtula we mnie, zupełnie tak jak wcześniej. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się, czując jak nadchodzi sen.

Syn przepowiedni – Rozdział XIII

Chwyciłem Filena za ramie, ale on nie zareagował. Dalej ściskał moją dłoń stanowczo zbyt mocno. Czułem, że krew nie dopływa już do palców, więc tak, aby inny nie widzieli, uszczypnąłem go w plecy. Dopiero wtedy spojrzał na mnie ze zdziwieniem

– Moja ręka – szepnąłem, a on szybko rozluźnił uścisk, posyłając mi przepraszające spojrzenie. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się lekko. Nie puścił mojej dłoni do końca, więc splotłem palce z jego. Nie protestował. Wyglądał, jakby dodało mu to sił. Wyprostował się i odwrócił w stronę zebranych. Jego czerwone oczy poruszały się, kiedy tylko ktoś wydał jakiś dźwięk, sprawiając wrażenie widzących. Byłem w pełni świadom emocji Filena, podobnie jak on moich. Moje oczy skakały tam, gdzie Filen chciał spojrzeć, zupełnie, jakby były jego własnymi. W każdej chwili mógłbym mu to uniemożliwić, ale teraz bardziej potrzebne były jemu. Podejrzewałem, że nasze tęczówki poruszają się identycznie.

– Filen, to ważne spotkanie. Wyjdź – Elin brzmiał na bardzo wytrąconego z równowagi.

– Nie. Jak powiedziałem, zostaję. Ja też mam sprawę do wszystkich tu zgromadzonych.

– Elinie, Araelu, obawiam się, że nie będziemy kontynuować w takich warunkach. – Nasze oczy zwróciły się w kierunku niskiej kobiety kilka lat ode mnie starszej. Jej wiek jednak nie umniejszał aury władcy, która biła od jej wyprostowanej sylwetki. Była tu jedyną kobietą, ale nie czuła się ani trochę nieswojo. I nie ukrywała swojego niezadowolenia z sytuacji. Filen uśmiechnął się lekko do niej, co wyraźnie trochę zbiło ją z tropu.

– Wydaje mi się, że jednak będziemy kontynuować – odpowiedział i zwrócił się do ojców, co automatycznie ja także zrobiłem. Nie umknął mi uśmieszek na ustach Araela, który wbijał wzrok w nasze złączone dłonie. Poczułem się głupio, że tak tu wparowaliśmy, trzymając się za ręce i nie okazując nikomu szacunku. Może dla Filena było to normalne, w końcu miał zostać Igne, ale ja kilka tygodni temu nawet nie myślałem, że kiedyś spotkam jednego z władców żywiołów. A tu proszę – znajduję się w jednej sali z nimi wszystkimi. Filen ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie pokrzepiająco. No tak, przecież wie, co czuję.

– Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że dowiedziałem się o wszystkim. Łącznie z tym, co ma na celu to spotkanie. Wiem o Najeźdźcach, którzy nas atakują. A w szczególności wiem o przepowiedni, którą przede mną ukryliście.

Miny rodziców Filena wyrażały kompletne zaskoczenie jego ostatnim zdaniem. Podobnie wyglądali goście, którzy w tym momencie powstawali ze swoich miejsc.

– Kto śmiał mu powiedzieć?! Przepowiednia miała zostać mu ujawniona dopiero na Uroczystości! – warknął, jak wywnioskował Filen, Aerin, władca Aer. Powietrze wokół nas zawibrowało, a moja moc instynktownie stanęła w mojej obronie. Mgiełka wokół mnie i Filena nie pozostała niezauważona.

– Uspokój się Grabicie. Nie chcemy doprowadzić do wojny między miastami – powiedział mężczyzna, który dotychczas nie wyrażał swojej opinii. Spojrzałem na niego i poczułem, że on stoi po naszej stronie. Już samo to, że jego świadomość przenikała do mnie przez mgłę świadczyło o tym, że jest Aquarinem. Musiał to być więc Paul, o którym słyszałem podczas jednej z moich młodzieńczych wypraw do dalekiego miasta.

– Usiądźmy. Wyjaśnijmy to na spokojnie – powiedzieliśmy równo z Filenem. Cholera. Myślałem, że to była moja myśl.

– Przepraszam bardzo, ale co tym młodzieńcze masz z tym wspólnego – odezwała się Terrin ze słyszalną w głosie irytacją. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, szczególnie, że przebywałem tu tylko z jednego powodu – by wspierać Filena.

– Ja…

– Lurei jest pod moją opieką.

Oboje z Filenem zwróciliśmy się w stronę Araela. Nie tylko ja byłem zaskoczony, kiedy podszedł i odgarnął mi włosy z czoła. Pozwoliłem mu na to. Poczułem pieczenie blizny, która w rzeczywistości była Błogosławieństwem. Wyglądało na to, że reszta zaakceptowała ten fakt w mgnieniu oka, bo nikt więcej nic nie powiedział. Więc nie chcieli aby Filen tu został, ale ja im nie przeszkadzałem?

– Filenie, nie mam pojęcia skąd dowiedziałeś się o przepowiedni, ale skoro już ją znasz, to rzeczywiście ciebie także to dotyczy. Później porozmawiamy na temat tego, że ukrywaliśmy pewne sprawy przed tobą. Teraz jeśli pozwolicie, kontynuujmy nasze spotkanie.

Usiedliśmy przy stole, a raczej reszta usiadła, bo ja stanąłem za krzesłem Filena. Nikt nie zwrócił na to uwagi, a Elin zaczął dyskutować z Grabitem o tym, kiedy Najeźdźcy zaatakują. Aerin upierał się, że mamy jeszcze mnóstwo czasu.

– Już to zrobili – Filen powiedział to nad wyraz spokojnie i podziwiałem go za to. W środku bowiem już taki spokojny nie był. Nastała cisza, podczas której wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę.

– Co masz na myśli – zapytał Paul, splatając błonie na stole.

– Moja wioska została wczoraj zaatakowana przez Najeźdźców – odpowiedziałem, uprzedzając Filena. Tym razem wszyscy patrzyli się na mnie.

– Skąd masz pewność, że to byli oni? – coś czułem, że nie polubię tego całego Grabita i nie było to tylko moje zdanie.

– Czy ty sugerujesz, że nie potrafię odróżnić Najeźdźcy, znając jego język, wygląd i intencje? – Filen stanął w mojej obronie, na co omal się nie uśmiechnąłem. Nie potrzebowałem pomocy, ale dzięki niemu nie palnę głupstwa, obrażając przy tym władcę miasta powietrza.

– Z całym szacunkiem nie mówiłem do ciebie.

– Słowo Lureia jest moim słowem i proszę, żebyś wziął to pod uwagę. – Oj. Filen nie był w tym momencie ostoją spokoju, a słowa Grabita działały na niego jak płachta na byka. Położyłem rękę na jego ramieniu.

Spokojnie. Nie pokazuj im co czujesz. To najlepiej zadziała – szepnąłem mu w myślach, delikatnie masując ramię. Rozluźnił się nieco, z powrotem opierając się o oparcie.

– Lu, myślę, że ty najlepiej opowiesz o tym, co się działo. W końcu ty to widziałeś – Filen skinął mi głową, a ja czułem, że chce się trochę uspokoić.

– Wczoraj popołudniu przebywaliśmy w mojej wiosce.

– Gdzie się ona znajduje? Skoro dotarliście tu tak szybko, to jakim cudem wieści jeszcze do nas nie dotarły? – przerwała mi Terrin.

– Leży ona pięć dni drogi od Aquem.

– Bzdury! – krzyknął Grabit, wstając z miejsca i omal nie wywracając krzesła.

– Jak śmiesz! – Terrin także się podniosła. Ziemia lekko zadrżała, a powietrze zawibrowało. Woda poszła w ruch, podobnie jak ogień Filena. Otaczały nas płomyki i mgiełka. Podobnie sytuacja wyglądała u Elina i Araela. Grabit otoczył się wirującym powietrzem, podłoga pod Terrin zaczęła pękać, a Paul trzymał nad sobą kule wody.

Wszyscy zamarli nie chcąc sprowokować wojny. Paula wyraźnie zdziwiła obecność wody wokół mnie, Filena i jego ojców.

– Usiądźcie i pozwólcie Lureiowi skończyć – powiedział Filen, jako jedyny siedzący na swoim miejscu. Widział, że w razie czego, ja zdążę zareagować. W innym wypadku sam także by wstał.

– Nie mam zamiaru słuchać tych kłamstw. Nie możliwe, byście wrócili z tak daleka w ciągu kilku godzin – powietrze jeszcze mocniej zawibrowało pod wpływem woli Grabita.

– W takim razie nie mam wyboru – westchnął Filen i poprosił mnie w myślach , żebym wyciągnął niebieski i czerwony topaz, który miałem, by on mógł odpocząć bez używania mocy. Zdumiało mnie to, że on także wyciągnął z kieszeni dwa kamienie – biały i brązowy.

Wszystkie żywioły w pomieszczeniu ucichły, nie licząc wody i ognia wokół mnie i Filena. Nie miałem pojęcia skąd wytrzasnął kamienie przeciwko Aeli i Trres. Teraz jednak wszyscy byli bezbronni. Oprócz Araela, który gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością pokonać moc topazów. A wyczuwałem to dzięki palącej świadomości płynącej do mnie od kamieni. Stanowczo był najsilniejszy ze wszystkich prócz Filena, co było o tyle dziwne, że jako jedyny nie był potomkiem władcy. Chociaż biorąc pod uwagę to, że był synem Feniksa, wszystko się wyjaśniało.

– Coś ty zrobił?! – Grabit wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Z doświadczenia wiedziałem, że jeżeli usiłuje użyć mocy, to sprawia mu to ogromny ból.

– Oto dowód, że mówimy prawdę. Najeźdźcy zrobią z wami o samo, jeżeli nie usiądziecie na tyłkach i nie posłuchacie co mamy wam do powiedzenia! – tym razem krzyknął, a jego oczy zajaśniały intensywniejszą czerwienią.

Jako pierwsi miejsca zajęli Elin z Araelem, później Paul i władczyni ziemi, a na końcu wściekły Grabit.

– Pamiętacie kamienie, o których kiedyś wspominaliście? Te, których użyli Najeźdźcy podczas jednej z bitew? -Filen najpierw zwrócił się do ojców, by potem przenieść wzrok na resztę. – To topazy, które pozbawiają mocy Aliquid. Wszystkim, oprócz tych, którzy je trzymają. Zabraliśmy je Najeźdźcom, z którymi walczyliśmy. Chyba nie muszę wam mówić, że mają ich więcej. Są dowodem na to, że walka miała miejsce. A co do tego, w jaki sposób się tu dostaliśmy… Tato, czy mogę?

Elin z wahaniem kiwnął głową, na co Filen wstał i podał mi kamienie. Odszedł na pewną odległość, śledzony wzrokiem wszystkich obecnych i na kilka sekund zmienił się w ogromnego Fenixa. Władcy wyglądali na lekko zaskoczonych, ale szybko się otrząsnęli.

– Więc wy także posiadacie kogoś podobnego do Władców Mórz – szepnął Paul.

– My swoich nazywamy Podziemnymi – odezwała się Terrin, a spojrzenia padły na Grabita. Skoro wszyscy mieli jakieś stworzenia, to dziwne by było, gdyby w Aer takie nie występowały.

– U nas są Skrzydlaci.

– Więc wszyscy wiecie już o naszych braciach – odezwał się dziadek Filena, który nie wiadomo skąd pojawił się w sali. Obok niego stali jego bracia. Widząc pytające spojrzenia w nich utkwione, Dewos postanowił się przedstawić. Poprosił mnie o schowanie czerwonego topazu, co od razu zrobiłem. Wszyscy w trójkę zmienili postać, a sala znaczne się skurczyła, kiedy w jej wnętrzu pojawiły się Smok, Fenix i Salamandra.

– Czy ktoś jeszcze ma zamiar tu wparować bez pytania? – zapytał Elin sam siebie, wyglądając przy tym na zrezygnowanego.

– Skoro tak to ująłeś, to czy mogłybyśmy wejść? – kolejne głosy dobiegły z okolic drzwi, gdzie po odwróceniu się ujrzałem cztery młode kobiety.

– Wyrocznie – jęknął Elin, ale zaprosił je do środka. – W takim razie, skoro jesteśmy już wszyscy, czy ktoś nam w końcu wyjaśni co się tu dzieje? Do cholery, rządzę w tym mieście, a nie mam o niczym pojęcia!

– W takim razie, ja wam o wszystkim opowiem. Nazywam się Elestera, jestem wyrocznią Ignem. To moje siostry, także wyrocznie. Nierozgarnięci bracia z tej ognistej części.

– Jak to ognistej części? Myślałem, że to już wszyscy. Tato? – Arael podszedł do Fenix’a składając ręce na piersi.

– Ari, ja naprawdę chciałem ci powiedzieć. – Tak szybko jak się pojawił, tak szybko Fenix zniknął, a na jego miejscu stanął Dewos w złotej szacie. – Jednak dostałem zakaz jeszcze od matki. Dopóki przepowiednia się nie spełni, nikt nie może się dowiedzieć.

– Dopóki się nie spełni? Czyli już się to stało? – Paul zmarszczył brwi. – Irado, o co tu chodzi?

– Posłuchajcie Elestery. Niedługo przybędzie tu reszta naszego rodzeństwa. Zamilczcie w końcu, bo zatkam wam usta wodą – wyrocznia Aquem zamachała bańką nad dłonią. Nie umknęło mi, że topaz na nią nie działa.

– Nie mam bladego pojęcia co się tutaj dzieje – szepnąłem do Filena, a on uśmiechnął się do mnie. Chyba bawiła go ta sytuacja. Jego oczy znów zmieniły kolor, za co w duchu podziękowałem. Nie to, żeby nie podobał mi się w tamtych, ale te dwa kolorki o wiele bardziej zawracały mi w głowie.

– A więc zawracam ci w głowie? – parsknął, zakrywając dłonią usta, a ja poczerwieniałem. Znów zapomniałem o tym dziwnym połączeniu.

Wyrocznia zaczęła mówić, opisując całą naszą podróż. Nie mam pojęcia skąd wiedziała o tym wszystkim, ale kiedy dotarła do miejsca pamiętnej nocy w namiocie, posłała nam uśmiech typu „I tak o wszystkim wiem”. Później opisała to, jak Filen dowiedział się o przepowiedni i skąd wziął topazy, po czym na chwilę ucichła, dając wszystkim czas na przetrawienie tych informacji.

– Razem z moimi siostrami od jakiegoś czasu zbierałyśmy topazy. Jeśli uda nam się podzielić je na odpowiednio małe i poręczne części, powinno wystarczyć dla połowy Aliquid. Niedługo przepowiednia się wypełni a wojska Najeźdźców staną pod bramą Ignem. Nie mamy wiele czasu. Trzeba przegotować wszystkie wojska i zgromadzić je w okolicach miasta.

– Skąd pewność, że chcemy wam pomóc? Aer nie przyłączy się do tego.

– Jeśli choć jedno z was się wycofa – zaczęła Wyrocznia, zbliżając się do Grabita – wszystkie miasta upadną. Nie zdajesz sobie sprawy ile ich tam jest. Ci, którzy przebyli morze są zaledwie cząstką, a sprawiają mnóstwo problemów. Główne wojska niebawem do nas dotrą, a ich liczebność jest kilka razy większa od połączonej siły wszystkich królestw.

– Jak powiedziałem, Aer nie przyłączy się do tego. Nie przekonacie mnie. Mam pełną władzę nad moim ludem i żaden Aeli nie będzie walczył w drużynie z innym Aliqud.

Powiedziawszy to udał się w stronę wyjścia, jednak drogę zagrodziło mu dwóch mężczyzn. Obaj białowłosi z niemal białymi oczami i postawną sylwetką. Ciężko było ich od siebie odróżnić. Jeden miał trochę dłuższe włosy, jednak poza tym byli identyczni. Na ich widok Aerin zaczął się gwałtownie cofać.

– Kogo my tu mamy. Nasz mały władca z wielkim ego – zaśmiał się jeden z nich, ale brat pozostał niewzruszony. Po chwili jednak rozejrzał się po sali i wyminął Grabita, który stał jak wryty z niepokojem wypisanym na twarzy.

– Entris! Amil! – zawołał Diulow i ruszył w stronę poważniejszego z braci. Zaczęła się seria uścisków, po których razem z Filenem wywnioskowaliśmy kim są owi mężczyźni. Bo kto mógł wzbudzić strach we władcy ziemi i przy tym znać całe mityczne rodzeństwo, nie wspominając już o Wyroczniach? Tylko jedno przychodziło nam do głowy. Wspomniane rodzeństwo dziadka Filena.

Kiedy dwaj panowie się przedstawili i nasze przypuszczenia okazały się słuszne, Grabit ciągle był w pomieszczeniu, zatrzymany przez jednego z bliźniaków, tego bardziej przyjaznego, Amila.

– W imieniu Aer przystępujemy do sojuszu wraz z całym jego wojskiem.

– Nie macie prawa! – Grabit pobladł gwałtownie. Entris odwrócił się w jego stronę i zrobił kilka powolnych kroków. Z każdym kolejnym, Aerin zaczynał się cofać, aż w końcu wpadł na Amila.

– Braciszku, nie strasz go tak. Ten pionek może nam się jeszcze przydać.

– Nie ma mowy. Na za dużo sobie pozwoliłeś, Grabicie. Zgodnie z prawem, masz władzę nad ludem, ale także obowiązki, by o niego dbać. Ludzie są niezadowoleni. Odmawiając sojuszu, naraziłeś nas na niebezpieczeństwo. To była twoja ostatnia zła decyzja. Od tej chwili, aż do wybrania kolejnego Aerina, razem z Amilem przejmiemy władzę. Teraz odejdź i nie wróć do Aer by zabrać swój dobytek. Ma cię tam nie być, kiedy wrócimy.

Były Aerin wyszedł bez słowa trzaskając drzwiami. Przez chwilę panowała cisza, lecz Elin postanowił ją przerwać.

– Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Dowiedzieliśmy się o wielu rzeczach, a wy pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Każdy z was zostanie ugoszczony w pałacu i proszę, żebyście się czuli jak u siebie. Skoro będziemy walczyć po tej samej stronie, od tej chwili jesteście naszymi przyjaciółmi. Służba odprowadzi was do pokoi.

Te słowa skierował głównie do Paula i Terris, która jak się dowiedziałem, miała na imię Kaliwa. Tylko oni opuścili pomieszczenie, ale pozostała reszta chyba odetchnęła. Przynajmniej tak się zdawało, bo atmosfera natychmiast się poprawiła.

– Tato, mógłbyś mi teraz przedstawić swoich nowych braci? – Arael położył śmieszny akcent na przedostatnie słowo.

– Tato? Dewos! Czemu nie mówisz, że mam bratanka?! – Amil podbiegł do Araela i zaczął oglądać go ze wszystkich stron. – Rzeczywiście trochę do ciebie podobny. Choć zdaje mi się, że bardziej wdał się w naszego ojca. Co ty na to, Bli?

– Nie nazywaj mnie tak przy ludziach – mruknął tylko tamten, ale podszedł i przywitał się z Araelem.

– Cóż, miło was poznać. Chciałbym powiedzieć, że tata o was opowiadał, ale jakoś nie raczył wspomnieć o wielkości swojej rodziny.

– Nie przejmuj się. Ostatni raz spotkaliśmy się ze sto lat temu. Jak rozumiem jesteś mężem Igne?

– Tak. To jest Elin – Arael wskazał na męża, uśmiechając się do niego, po czym skierował wzrok na Filena. – Oraz nasz syn, Filen.

Kiedy nieznane Wyrocznie, Amil i Entis przywitali się z nimi, pozostałem jedyną nieprzedstawioną osobą. Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Wszyscy pogrążyli się w rozmowach, łącznie z Filenem, który odszedł na bok zaciągnięty do rozmowy przez Amila. Poczułem jednak, że ktoś mi się przygląda, więc spojrzałem w bok i odskoczyłem, przerażony tym, że Entris podkradł się i stał tuż obok, wpatrując się we mnie.

– Człowieku, prawie bym zawału dostał – powiedziałem, rozpraszając mgiełkę, którą przez przypadek utworzyłem.

– Nie miałem zamiaru cię przestraszyć. Zastanawiałem się tylko, jaki ty masz w tym udział. Stoisz na uboczu i się nie odzywasz. Nie żebym ja był jakiś szczególnie towarzyski.

– Przyleciałem tu z Filenem. Jestem – zamyśliłem się na chwilę. Kim dla niego byłem? – przyjacielem – powiedziałem w końcu.

– Co mam rozumieć przez to, że przyleciałeś?

– Nie wiesz, że Filen potrafi się zmieniać? Arael też. Tylko o ile się nie mylę, Filen zamiast jednej postaci, tak jak jeo ojciec, zamienia się w Smoka, Fenix’a i Salamandrę.

– Hmm, czyżby Błogosławieństwo?

– Tak, chyba tak. Nie do końca jeszcze wszystko rozumiem. Można powiedzieć, że jestem w tym nowy.

– Jesteś nowy, ale już was coś łączy? – zobaczyłem błysk w czerwonych oczach. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do takich tęczówek. Co nie znaczyło, że nie wywoływały u mnie niepokoju. Odchrząknąłem, rumieniąc się lekko. Skąd on do cholery wie?

– Nie przejmuj się, wszyscy już się domyślają – poklepał mnie po plecach, unosząc jeden kącik ust. – Oprócz Elina. On wydaje się nie mieć o niczym pojęcia.

– Jakoś nie spieszy mi się, żeby się dowiedział. Nie wiem jeszcze dokładnie co nas łączy.

– A ja wiem. – Spojrzałem na niego pytająco, ale otrzymałem tylko kolejny uśmiech. – Nie ma tak łatwo. Sam musisz do tego dojść. Ja tam nie przepadam za relacjami z innymi, ale mam wrażenie, że ta akurat nie zaszkodzi. Powiedz mi tylko, robiliście to już?

Uśmiech na jego twarzy się powiększył, zupełnie jak czerwień na mojej. Po tych słowach podszedł do nas cały zarumieniony Filen i śmiejący się Amil.

– Nie mam pojęcia o czym rozmawialiście, ale Filen nagle spalił buraka i powiedział, że musi to przerwać. Pojęcia nie mam jak coś słyszał w tym hałasie.

Ups. Znowu zapomniałem o tym połączeniu. Na moich policzkach ponownie pojawił się róż, kiedy uświadomiłem sobie, że Filen słyszał moje myśli. Cholera, strasznie to krępujące. Nim zdążyłem się ogarnąć, ktoś przewiesił mi ramię przez szyję. Amil, uśmiechał się wścibsko.

– Lurei, tak? Powiedz mi, jaki cudowny sposób znalazłeś, by zmusić mojego bliźniaka do towarzyskiej rozmowy? Musiała być naprawdę ciekawa, skoro wypowiedział więcej niż dwa zdania.

Odchrząknąłem, nie chcąc się z nikim dzielić tą rozmową. Filen podzielał moje zdanie, bo chwycił mnie za rękę i przeprosił, obiecując, że porozmawiamy później, bo teraz jesteśmy bardzo zmęczeni. Na pewno na takich nie wyglądaliśmy, kiedy wybiegaliśmy z sali, ale nie miałem zamiaru protestować.

Filen zaciągnął mnie na górę i wepchnął do mojego pokoju, zamykając drzwi. Spojrzał na mnie i odetchnął, uśmiechając się lekko.

– Nareszcie – powiedział i rzucił się na łóżko, wtulając się w kołdrę. – Umieram.

– Nie tylko ty. Powinienem zejść do mamy i siostry. Pewnie się błąkają po pałacu.

– No coś ty. Doskonale pasują do Rachel, Ariel i obu moich babci. Na pewno się nimi zajęły.

– Hmm. Masz rację. Jakoś sobie poradzą – z o wiele lepszym humorem opadłem na łóżko kładąc się na plecach, podczas gdy Filen dalej leżał na brzuchu.

Co on pomyśli jeśli się do niego przytulę? – usłyszałem w głowie i parsknąłem cicho śmiechem. Nie tylko ja zapominam o tym czymś, co pozwala Filenowi widzieć moimi oczami.

– Nie słyszałeś tego, prawda? – Filen schował twarz w pościel.

– Głośno i wyraźnie – powiedziałem i obróciłem go na plecy. Teraz leżał tuż przy mnie, więc objąłem go ramionami. Wyraźnie skrępowany, ułożył głowę na mojej piersi, odpowiadając jednak na uścisk.

Leżeliśmy tak w ciszy, aż usłyszałem ciche chrapanie. Miałem ochotę się zaśmiać, ale drgania z pewnością zbudziłyby Filena. Położyłem go delikatnie na skraju łóżka, wyciągając spod niego kołdrę i postanowiłem go rozebrać. Sztywna tunika nie nadawała się do spania.

Nie przewidziałem jednak jednego. Okazało się, że Filen pod spodem zupełnie nic nie miał. Przełknąłem głośno ślinę, oglądając go z góry do dołu. Szybko odwróciłem wzrok, czując, że za chwilę mógłbym go już nie oderwać i wyciągnąłem z szafy jakąś koszulkę. Nałożyłem ją na śpiącego Filena i udałem się do łazienki, myślami będąc cały czas przy nim. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem również samą koszulkę, po czym wróciłem do pokoju, kładąc się tuż obok mojego śpiocha. Poczułem jak się odwraca i wtula we mnie, zupełnie tak jak wcześniej. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się, czując jak nadchodzi sen.

Syn przepowiedni – Rozdział XII

Lurei

– Filen, wstawaj. Słyszysz? Filen, obudź się – Potrząsnąłem brunetem, starając się delikatnie go obudzić.

– Jeszcze chwilka – zamruczał, a ja zaśmiałem się cicho.

– Śpisz już pół dnia. Ja chętnie bym ci pozwolił, ale później mnie zabijesz, bo nie zdążysz na tą swoją naradę.

– Coo? Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?! – Filen otworzył oczy i odwrócił się w moją stronę. Wciągnąłem głośno powietrze, a on znieruchomiał. Po chwili usłyszałem jego szept. – Lurei, co się stało?

– Nic, nic. Tylko twoje oczy.

– Co z nimi?

– Są czerwone – Filen odetchnął z ulgą, uśmiechając się lekko.

– Nie strasz mnie tak. Zawsze zmieniają kolor jak używam zbyt dużo mocy ognia. Tak, jakbym częściowo się zmieniał. Pozostaję człowiekiem, ale mam zmysły mitycznych. Szybciej mi się rany goją.

– Jakoś wolę cię w normalnym kolorze.

– One nigdy nie są normalne. Za to wszyscy określają je dziwacznymi. Jakby moje ciało nie mogło się zdecydować na jeden kolor.

– Przecież są ładne, wyjątkowe – powiedziałem, a Filen uśmiechnął się do mnie.

– Będę się już zbierał. Muszę dolecieć do domu jak najszybciej.

– Chciałeś powiedzieć musimy. Lecę z tobą.

– Dzięki, ale naprawdę nie musisz. Jak chcesz to przekażę wiadomość od ciebie rodzicom.

– Nie o to chodzi. Chciałbym się ich o coś zapytać.

– O co konkretnie. – Filen zmarszczył brwi i wstał z łóżka. Po chwili ponownie znieruchomiał. Chciałem odpowiedzieć, ale uciszył mnie ruchem dłoni. – Gdzie jest Eirin i Loren?

– Zaniosłem Eirin do Aulisa, bo tu jest mało miejsca. Mama pewnie z nią siedzi.

– Więc na pewno nie ma ich w domu? – szepnął, spinając się lekko. Pokręciłem głową. – Gdzie są kamienie? Lu, szybko weź kamienie do rąk. Zaraz ktoś nas zaatakuje.

  Zerwałem się z miejsca i chwyciłem torbę w której znajdowały się dwa topazy i jeden czerwony kamień. Miałem wrażenie, że jest to ten sam kamień, tylko w innym kolorze. Kiedy podałem kamienie Filenowi, otoczyła go ognista mgiełka. Sam dostrzegłem kropelki wokół mojej osoby.

– Lurei, idź do siostry i matki, ja ich tu zatrzymam. Wyprowadź je na polankę. Eirin już się obudziła?

– Kiedy tylko zemdlałeś, ale dalej jest słaba.

– Mam nadzieję, że może chodzić. Idź!

– Uważaj na siebie – powiedziałem i przełożyłem nogi przez ramę okna. Kiedy tylko zeskoczyłem, usłyszałem krzyk wroga. Co sił w nogach popędziłem do chaty Aulisa. Przeraziło mnie to, że nie tylko my zostaliśmy zaatakowani. Mężczyźni wyciągali kobiety z domów, ciągnąc je za włosy. Słyszałem krzyki dzieci oderwanych od matek. Chłopi z miasteczka stawiali opór, jednak było ich zbyt mało. Dostrzegłem Najeźdźców wyróżniających się ciemniejszą karnacją. Nie zatrzymałem się jednak. Jeśli dotarli tutaj, to domek Aulisa stał na ich drodze.

Wbiegłem do środka, z przerażeniem patrząc na leżące przy schodach zwłoki starszego mężczyzny. Znałem go od dziecka, a teraz Aulis leżał bez życia na podłodze. Strach o siostrę i matkę dodał mi sił. Wbiegłem na górę, szykując się do zbicia wrogów, ale oczom ukazała się Eirin stojąca na środku pokoju.

Z jej oczu i ust wydobywało się białe światło, które padało na barczystego mężczyznę, dwa razy od niej większego. Mimo to, to dziewczyna trzymała go za szyję. Ich twarze dzieliło kilka milimetrów, a Eirin szeptała coś do ucha Najeźdźcy. Mężczyzna zaświecił się tak jak ona. Światła zlały się w jedno, po czym zgasły, a mężczyzna upadł na ziemię bez życia.

Eirin zakryła dłonią usta i odsunęła się pod ścianę, szlochając głośno. Podbiegłem do niej, rozglądając się za mamą. Odetchnąłem, gdy zobaczyłem ją w rogu pomieszczenia. Oczy miała szeroko otwarte, a usta rozchylone w szoku. Jednak była cała i to się liczyło.

– Eirin, cicho, spokojnie, już po wszystkim. Cii – siostra płakała w moich ramionach, wskazując palcem na zwłoki leżące na środku pokoju.

– Ja wcale nie… Luri ja nie chciałam.. To samo się wydostało. Ja naprawdę nie chciałam.

– Nie płacz. Wiem o tym. Wszystko będzie dobrze. Zrobiłaś to, co musiałaś.

– Ale..

– Nie możemy teraz rozmawiać. Wioska jest atakowana. Idziemy – pocałowałem ją w czoło i chwytając obie za ręce, pociągnąłem je na dół. Kiedy Eirin zobaczyła Aulisa, ponownie wybuchła płaczem. Mama wydała zduszony jęk i zakryła usta dłonią. Dobiegł mnie huk, sygnalizujący wybuch. Filen miał kłopoty, a przynajmniej tak mi mówiło przeczucie.

– Mamo, zabierz ją na polanę, tam, gdzie wcześniej ją leczyliśmy. Biegnijcie jak najszybciej, a potem ukryjcie się w krzakach. Gdyby coś się działo, to krzyczcie jak najgłośniej.

– Chodź z nami! – krzyknęła Eirin i złapała mnie za rękę.

– Nie mogę. Filen tam jest. Nie zostawię go. Kocham was. Uciekajcie, zanim ktoś was zobaczy.

Wyrwałem się i pobiegłem w stronę płonących budynków. Przymknąłem oczy i wyrzuciłem z siebie wodę. Sięgnąłem po topaz spoczywający w mojej kieszeni, a strumień od razu się zwiększył.

Każdy wróg w zasięgu mojego wzroku został trafiony kulą z wody, która trafiając w głowę albo ich zabija z miejsca, albo później topiła. Wrogowie jednak poznikali z tej części wioski i miałem wrażenie, że znajdę ich przy Filenie.

Kiedy dobiegłem do miejsca, gdzie Najeźdźcy usiłowali przeskoczyć prze ogień, wepchnąłem wodę w ziemię i kazałem znaleźć się pod płomieniami. Tak jak podejrzewałem ogień nie zgasł nawet, kiedy się z nią zetknął.

Uśmiechnąłem się z satysfakcją i uniosłem płomienie, które szybko pozbywały się mojej wody. Mimo, że kosztowało to trochę wysiłku, po chwili wszyscy Najeźdźcy albo płonęli, albo zamienili się już w popiół. Ogień Filena nie był normalny. Wystarczyły dwie sekundy i wszystko czego dotknął, zamieniał się w proch. Na szczęście nie licząc mojego ciała.

Otoczyłem się wodą, by nie stracić ubrań i wbiegłem w płomienie. Nogawki i tak zaczęły mi płonąć, ale w porę znalazłem się po drugiej stronie ognistej bariery. Filen stał na czworaka i wyglądał jakby coś naprawdę go bolało. Podbiegłem do niego, zauważając stojącego niedaleko Najeźdźcę. Wyglądał jakby już wygrał.

– Topaz – szepnął Filen pomiędzy jednym jękiem, a drugim. W jego dłoni dostrzegłem niebieski kamień. Wyrwałem mu go, rozumiejąc, że pewnie zgubił gdzieś drugi. Brunet wyraźnie odczuł ulgę. Kontem oka dostrzegłem strzałę pędzącą w naszą stronę. Nie zdążyłem zareagować, a ta spłonęła.

– Filen, jak to zrobiłeś? – zapytałem, wiedząc, że nie otacza nas jego woda

– Zobaczyłem ją – szepnął i wstał. Kolejne strzały leciały w naszą stronę, ale na którąkolwiek spojrzałem, zaczynała od razu płoną.

– Ale jak?

– Chyba zaczynam rozumieć kolejną przepowiednie. Rozejrzyj się dookoła. Uważał po prawej zaraz pojawi się wróg.

– Skąd możesz to wiedzieć.

– Visio. Lata nad nami i widzi wszystko. Jakimś cudem ja też mogę to zobaczyć. Patrzę i przez jej oczy i przez twoje.

– Moje? Więc ty..?

– Tak. Nie potrzebuję wody, jeśli jesteście wokół. Widzisz gdzieś czerwony topaz?

Rozejrzałem się, wzrokiem poszukując kamienia. Dostrzegłem go pomiędzy deskami leżącymi kilka metrów od nas. Ogień chyba omijał je dzięki topazowi. Filen podbiegł tam i sięgnął po niego przez rękaw. Podałem mu wodny kamień, a on chwycił oba w dłonie.

– Załatwmy to szybko. Najpierw ci bez topazów. Co powiesz na to, żeby użyć wody? Mama i Eirin są na polance. Powiedziałem, że zaraz wrócimy. – Stanąłem koło niego, uważając też na tyły. Tam jednak płonął wysoki ogień, więc nic nie miało prawa się tamtędy przedostać.

– Mi pasuje. Najpierw woda, ci z niebieskimi topazami zginą od ognia. Jak dużą kule z wody dasz radę stworzyć?

– Z kamieniem? Nie mam pojęcia, ale czas się przekonać.

– Zacznij od zebrania ody z okolicy, to się tak nie zmęczysz.

– Nie ma sprawy. Gotowy?

– Zawsze. – Filen uśmiechnął się i cofnął o krok, wyciągając ręce do góry i kierując je lekko w moją stronę. Zrobiłem to samo, obserwując wrogów. Filen za to przymknął oczy. Poczułem moc wody wypływającą z nas obu. Woda ze studni przyleciała jako pierwsza, później różnorakie dzbanki i beczki zostały opróżnione. Poczułem ogromną ilość wody z odległego jeziora. Filen usiłował ją do nas przywołać, ale odległość i ilość tej wody sprawiły, że ledwie nią poruszał.

– Nie dasz rady. Jest za daleko – szepnąłem, odgradzając nas przybywających wrogów grubą ścianą z wody.

– Nie gadaj tylko mi pomóż.

– Ale..

– Zamknij się i po prostu pożycz mi mocy! – warknął, aja wątpiąc w skutki naszych działań, skupiłem się na odległej wodzie. Czułem intencje Filena i zamiast tworzyć własne polecenia, po prostu kazałem robić wodzie to, czego on chciał. Nasze moce zmieszały się, a ja poczułem jak brunet łapie mnie za rękę. Nagłe podniesienie się mocy wody sprawiło, że połowa jeziora uniosła się i w zawrotnym tempie zmierzała w naszą stronę. Im bliżej była, tym łatwiej było ją kontrolować. Po kilku sekundach mogłem spokojnie oddać ją pod opiekę Filena, samemu zajmując się wrogami. O dziwo nikt nie chciał nas zaatakować. Może dlatego, że kula wody nad naszymi głowami i tak była już wielka, a może przez tarcze z żywiołów, które nie miały prawa ustąpić pod wpływem żadnego ciosu. Widocznie nie byli przygotowani na walkę z dwoma Aliquid.

Chwilę później Najeźdźcy zaczęli uciekać, widząc zbliżające się w naszą stronę podniebne jezioro.

– Musimy jakoś odseparować mieszkańców – powiedział Filen, marszcząc brwi.

– Najpierw ich złapmy. Resztą zajmiemy się pojedynczo. Nie będą mieli gdzie uciec.

Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy i po chwili biegaliśmy po wiosce, biorąc po mniejszych bańkach wody i myślami utrzymując wodę w powietrzu. Kiedy słońce zaczynało zachodzić, w wiosce nie było ani jednego wroga.

Pobiegliśmy na polanę, ścigani wiwatami tych, którym udało się przetrwać. Smutek jednak był bardzo wyczuwalny. Zginęło wiele osób, które znałem od dziecka. Zbyt wiele. Nienawiść do Najeźdźców rosła w każdym z mojej wioski. Ludzie palili ich ciała na wielkich stosach. Filen wyraźnie nie mógł an to patrzeć, więc szybko pobiegliśmy do mamy i Eirin. W międzyczasie obaj skupialiśmy się na napełnieniu studni i odłożeniu wody do jeziora.

Zatrzymaliśmy się przy palącym się budynku. Znałem go aż za dobrze, a wściekłość we mnie jeszcze urosła. Jak oni śmiali spalić wszystko co posiadaliśmy? Tak ciężko było nam przeżyć nawet z dachem nad głową, a co dopiero bez niego. Filen szybko przejął płomienie i zgasił płonące drewno, ale było już za późno. Nic nie dało się ratować.

– Lu, przykro mi – powiedział, kładąc mi rękę na ramieniu. Może i był to prosty gest, ale poczułem się dzięki niemu lepiej.

– Filen, ja nie mogę z tobą lecieć. Teraz nie mam jak zostawić siostry i matki w domu – powiedziałem cicho, a on uniósł brwi.

– A gdyby dom nie spłonął, to byś je zostawił? Dopiero co pokonaliśmy Najeźdźców, ale już wiem, że tu wrócą. Nie pozwoliłbym, żeby któraś z nich tu została. Polecimy wszyscy.

– Masz zamiar lecieć z trzema osobami? Robiłeś to kiedy w ogóle?

– Ćwiczyłem dużo rzeczy. Zdarzało się, że wiozłem dwie osoby. Co prawda nigdy trzech, ale jakoś nam się uda. Może to potrwać trochę dłużej, ale jakoś dolecimy.

– Filen, ale wtedy nie zdążysz na spotkanie.

– Nie jest takie ważne. Nie pozwolę umrzeć osobom, które są dla ciebie ważne. Cicho bądź i lepiej skombinuj skądś koce i pasy skóry, żebyście mogli jakoś się przywiązać. Jako Smok jestem większy, ale mam twardsze łuski, więc lepiej, żebyście mieli siodło.

– Chcesz, żebym zrobił siodło dla Smoka?

– Chcę, nie tylko, żebyś je zrobił, ale żebyś uczynił to w trybie natychmiastowym, bo musimy jak najszybciej wylecieć. Może jeszcze zdążę na to spotkanie.

Udałem się po skóry, podczas gdy Filen poszedł znaleźć jakieś jedzenie. Z pełnym ekwipunkiem ruszyłem na polanę, gdzie zostałem wyściskany i wycałowany, przez martwiące się kobiety. Filen przybył chwilę później i oczywiście został powitany w ten sam sposób, przynajmniej przez matkę. Eirin po prostu go przytuliła. I tak było to dziwne, zważywszy, że znają się pół dnia.

Po szybkim posiłku i kilkuminutowym odpoczynku, Filen oznajmił, że czas ruszać. Ostrzegając kobiety, zmienił postać. Nie obyło się bez szoku, który jednak nie miał szans się rozwinąć. Skonstruowane przeze mnie trzyosobowe siodło nie pasowało może idealnie, ale zapewniało miękkie siedzenie i przypięcia na nogi, które uniemożliwiały spadnięcie.

  Usadowiłem siostrę po środku, a mamę na końcu, gdyż sam musiałem kierować lotem. Może Filen widział moimi oczami, ale nie był w stanie rozpoznać drogi, której wcześniej nie widział.

Wystartowaliśmy, kiedy tylko słońce schowało się za górami. Dolinę przeciął głośny ryk, ostrzegający wrogów przed zbliżeniem się do wielkiego Smoka.

Filen

Wylądowałem na polanie, ledwo utrzymując równowagę. Moje skrzydła opadły na ziemię, a głowa podążyła zaraz za nimi. Dobrze wiedziałem, że przesadziłem, ale nic nie mogłem na to poradzić. Głowa pękała mi od obrazów, do których nie byłem przyzwyczajony, a klatka piersiowa poruszała się szybciej niż kiedykolwiek. Byliśmy już niedaleko Ignem. Zostało zaledwie kilka godzin jazdy konnej, ale nie dałem rady. Lecieliśmy bez przerwy przez większą część nocy. Teraz pozostało kilka godzin do świtu.

– Filen, wszytko w porządku? – Lurei stanął koło mojego pyska, kładąc na nim dłoń. Zaryzykowałem i otworzyłem umysł, tak jak wtedy, kiedy kontaktowałem się z Eirin.

Mam dość. Nie dam rady nawet się poruszyć. Ale poza tym jest dobrze. Już niedaleko. – Lurei powstrzymał szok i nie zadawał pytań. Wyraźnie jednak czułem, że zastanawia się jakim cudem mnie rozumie.

I tak dużo przelecieliśmy. Niedaleko jest miasteczko. Pójdę tam i załatwię konie. Dojedziemy do Ignem na nich.

Nie ma czasu. Polecimy, tylko daj mi kilka godzin. W tej formie regeneruję się szybciej. Potrzebuję snu, obudź mnie godzinę po wschodzie słońca. – Zamknąłem oczy i razem z nimi umysł. Nie miałem siły nic zrobić. Było dosyć ciepło, ale jednak w środku nocy i tak temperatura spada. Loren i Eirin ułożyły się na kocu, także chcąc przespać się choć trochę. Słyszałem jak Lurei z nimi rozmawia, po czym nastała cisza. Ktoś położył się przy moim brzuchu, a ja ostatkiem sił nakryłem go skrzydłem. Tylko jedna osoba mogła podejść do mnie bez strachu, który niewątpliwie bym poczuł.

Zerwałem się z ziemi, gwałtownie otwierając oczy. Z mojego pyska wydobył się głośny ryk. Mimo bólu w całym ciele, przygotowałem się do ataku. Dawno nie przebywałem w skórze Smoka przez dłuższy czas. Zwierzęce instynkty brały górę i miałem zamiar się bronić.

– Filen! – znajomy głos sprawił, że położyłem łapy na ziemi. Zamknąłem pysk, wciągając do nozdrzy powietrze. Poczułem jak moje ciało się rozluźnia, kiedy rozpoznałem specyficzną mieszankę. Las i ktoś, kto nim pachniał. Trawa i woda, mokra ziemia. Lurei.

Zniżyłem pysk, wyczuwając, gdzie mężczyzna stoi. Pyskiem otarłem się o jego bok, a przynajmniej miałem taki zamiar, bo moja głowa była prawie takiej samej wysokości jak on, więc skończyło się na tym, że prawie upadł. Zdążył się jednak złapać… mojego zęba.

– Braciszku nie mam pojęcia jakim cudem nie boisz się wkładać rąk do pyska tego stworzenia. Mógłby cię zdeptać i tego nie poczuć!

– Eirin, nie martw się. Przecież to Filen. Nic nie zrobi ani mi, ani wam.

Przechyliłem pysk na bok, wąchając powietrze. Ktoś jeszcze tu był. Dwie samice. Całkowicie niegroźne. Chociaż jednak dziwnie pachniała. Niebezpieczna, ale nie dla mnie.

W oddali rozległ się ryk. Pełen niepokojenia i strachu. Po chwili dołączył do niego drugi, a zaraz potem kilka wysokich pisków i charakterystyczne dźwięk wydawany przez Salamandrę. Stado. Stado się o mnie martwi.

Uniosłem pysk i ponownie wydałem z siebie, tym razem uspokajający ryk. Po chwili usłyszałem odpowiedzi. Wołali mnie. Rozłożyłem skrzydła, chcąc odlecieć.

– Filen! Filen, stój, co ty robisz?!

Zatrzymałem się. Jeszcze raz zaciągnąłem się powietrzem. Lurei. Czemu nie pozwala mi lecieć. Zamruczałem pytająco, ale on nie zrozumiał. Czemu nie rozumie? Należy do stada.

– Filen, czy mógłbyś się zmienić? Albo chociaż porozmawiać ze mną, tak jak wczoraj.

Wczoraj? Zmienić? Chodzi mu o Pana? On chce porozmawiać z panem. Członek stada. Panie? Ktoś chce z tobą rozmawiać.

Zachwiałem się stając na dwóch nogach. Ból ogarnął całe moje ciało, jednak nie był już tak obezwładniający jak przed snem.

– Filen – poczułem owijające się wokół mnie ramiona. Gdyby nie one, o pewnie bym upadł.

– Lurei? Co się stało?

– Dziwnie się zachowywałeś. Jakbyś nie był sobą.

– Ja? – Kiedy doszło do mnie, co powiedział, otrząsnąłem się ze snu. – Lurei wszystko dobrze, nic wam nie zrobiłem?!

– Spokojnie, nic się nie stało, tylko to było trochę inne.

– Bo to nie byłem ja! Cholera, czemu o tym nie pomyślałem. Mogłem was zabić! Nigdy więcej nie pozwól mi zasnąć w innej formie niż ludzka. Jak mnie obudziłeś?

– Filen, kompletnie nie rozumiem o co ci chodzi. Przecież nic nam nie zrobiłeś.

– Jak to nic? Czyli ja nie chciałem was zabić?

– Zabić? O czym ty mówisz.

– Poczekaj. Obudziłeś mnie jako smoka i co było dalej? Dokładnie mi powiedz.

– Ale nie ma czego. Powąchałeś mnie i prawie przewróciłeś pyskiem. Wyglądałeś jakbyś chciał, żebym cię pogłaskał. Potem ryczałeś do nieba, tak jak ktoś inny, bo słyszałem odpowiedzi. A na końcu chciałem z tobą porozmawiać i poprosiłęm, żebyś się zmienił.

– I tak po prostu cię posłuchałem? Żadnego atakowania?

– Nie, zamknąłeś oczy i się zmieniłeś.

Odetchnąłem z ulgą i nieco się rozluźniłem. Smok musiał poznać Lureia. Inaczej pewnie już by nie żyli.

– Nawet nie wiesz jakie masz szczęście. Tylko członkowie stada mogą przebywać z moimi mitycznymi. Gdyby cię nie rozpoznał, byłoby źle. Wyjaśnię ci to później.

– Dalej nie rozumiem – Lurei zamyślił się, a do mojej głowy znów zaczęły napływać obrazy. Trzeba dodać, że z lotu ptaka.

– Visio – szepnąłem i skarciłem się w duchu. Jak mogłem pozwolić by tyle za nami leciała? Przecież ona umrze z wycieńczenia! – Visio!

Zobaczyłem grupkę ludzi na polanie i uniosłem rękę. To było dziwne, jakbym przebywał w dwóch miejscach na raz. Orlica wylądowała na moim przedramieniu, delikatnie ściskając szponami materiał. Kolejny obraz nie pochodził już od Visio, ale od Lureia, który widocznie się nam przyglądał. Teraz widziałem siebie z dwóch perspektyw i było to bardziej niż dziwne.

Słońce było już dosyć wysoko, a to oznaczało, że przepałem więcej niż zamierzałem. Podsunąłem rękę do ramienia Lureia, a Visio przeszła na niego. Była wykończona i widocznie jej nie zależało.

– Musimy lecieć. Narada już się pewnie zaczyna.

– Dasz radę? Nie wyglądasz na wypoczętego – powiedział Lurei,a ja uśmiechnąłem się, słysząc troskę w jego głosie.

– Wytrzymam. Teraz już nie chodzi o mnie. Najeźdźcy zaatakowali wioskę i wszyscy muszą się o tym dowiedzieć. Nie mamy chwili do stracenia. Tym razem lecicie na Fenixie, więc siodło wam nie potrzebne.

– Ale..

Nie czekałem na jego odpowiedź i po prostu zmieniłem formę. Rozciągane mięśnie bolały niemiłosiernie, ale kiedy tylko byłem już ogromnym ptakiem, ból zelżał. Szturchnąłem Lureia dziobem i skierowałem go w stronę, z której dochodziło mnie przyśpieszone bicie serca obu kobiet.

Po krótkich wyjaśnieniach, Lureiowi udało się przekonać Eirin, żeby na mnie wsiadła. Lecieliśmy niżej niż wcześniej. Nie tylko dlatego, że oszczędzałem siły, ale też nie było po co unikać zauważenia przez ludzi. Byliśmy już niedaleko od Ignem i widok Smoka, czy Fenixa nie był dla nikogo zaskoczeniem.

Przyśpieszyłem, kiedy Lurei zobaczył miasto. Niedługo później zataczałem kółka nad pałacem, starając się zminimalizować szarpnięcia, gdyż jeźdźcy nie byli niczym do mnie przymocowani.

Lądując, krzyknąłem cicho, obwieszczając wszystkim swoje przybycie. Poczekałem, aż Lurei ściągnie ze mnie matkę i siostrę, po czym zmieniłem formę. W tym momencie drzwi do ogrodu otworzyły się, wypuszczając ze środka dziadka i jego dwóch braci, oraz babcię i ciotkę Ariel.

  Zostałem wyściskany, podobnie Lurei, a Eirin i Loren, kulturalnie przywitane. Dopiero wtedy zwróciłem się do dziadka.

– Gdzie się odbywa spotkanie?

– W jadalni. Nie możesz tam iść. Tylko władcy tam są.

– A co z drugim ojcem?

– No cóż, on też tam jest. – Dziadek podrapał się po głowie. Zastanawiałem się, czy moje oczy też są czerwone.

– Więc i ja tam idę.

– Nie możesz. Igne zakazał otwierać drzwi.

– Ja też mam być Igne i nie zamierzam pozwolić, żeby mnie ignorowano! Jestem ślepy, ale nie głupi! Czemu nie powiedzieliście mi o Najeźdźcach? O wojnie, która zapewne zaraz się zacznie? Nie wspomnieliście nawet o przepowiedni!

– Wiesz o przepowiedni? – Diulow zmarszczył brwi, co dostrzegłem dzięki stojącemu obok Lureiowi. Visio poleciała już do mojego pokoju.

– Tak wiem, ale niestety nie od was! Idę tam i jeżeli ojciec zakazał otwierać drzwi, to niech mnie powstrzyma, bo zamierzam trzasnąć nimi o ścianę.

Ruszyłem do przodu, po chwili jednak tracąc orientację. Moje oczy, czyli Aquer, nie ruszyły się z miejsca. Odwróciłem się, podszedłem do niego i chwyciłem za rękę, znów zatrzymując się przed rodziną. – A Lurei idzie ze mną!

Słyszałem, że nikt inny za nami nie podąża i dziękowałem za to w duchu, bo gdyby próbowali mnie zatrzymać, mógłbym coś im niechcący zrobić. Teraz nie miałem wątpliwości, że moje oczy są czerwone. Nie czułem już nawet bólu nadużytych mięśni. Teraz zastanawiałem się jak tam wejść i przekonać wszystkich, że powinienem tam zostać.

Byłem zły i ta złość odbiła się na drzwiach, które pchnąłem stanowczo zbyt mocno. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie i Lureia.

– Filen! Co ty tu robisz? – Elin nie był zadowolony. Nikt nie miał tu wchodzić, wliczając w to mnie. Moja wściekłość jednak stanowczo była widoczna, co też szybko zauważył.

– Co tu się dzieję? Elinie, kto to jest? – powiedział jeden z siedzących przy stole mężczyzn. Wysoki i chudy, a jednak biła od niego pewna aura władcy. Pociągnąłem nosem. Wiatr. Czyli panuje nad Aer.

– To jest…

– Filen. Jestem synem Araela i Elina. I nie mam zamiaru być dłużej pomijany. – Ostatnie zdanie wypowiedziałem w myślach, posyłając je do ojców, którzy wpatrywali się we mnie wyraźnie zaskoczeni. Tak jak i reszta zgromadzenia

Syn przepowiedni – Rozdział XI

Lurei

Otworzyłem oczy, dręczony dziwnym przeczuciem. Leżący obok mnie Filen spiął się lekko, wyczuwając mój ruch. Oczy miał mocno zaciśnięte, co mogłem zobaczyć dzięki jaśniejącemu powoli niebu. Chłopak wyglądał, jakby coś go dręczyło. Kolana miał podciągnięte niemal do samej piersi, a ręce owinięte wokół ramion. W pewnym momencie poruszył się, marszcząc brwi.

  Zobaczyłem dziwne światło i od razu przygotowałem się na atak. Ten jednak nie nadszedł. Rozejrzałem się po namiocie, zatrzymując wzrok na źródle ciemnego blasku. Myślałem, że nie istnieje coś takiego jak ciemne światło, a jednak miałem je przed oczyma.

Okrągły medalion w kolorze głębokiej czerni, którego nigdy wcześniej nie widziałem leżał na rzeczach Filena, oświetlając namiot tajemniczym blaskiem. W pewnym momencie jeszcze bardziej pociemniało. Chłopak leżący obok jęknął, a ból jaki słyszałem w jego głosie sprawił, że włosy na ciele stanęły mi dęba.

– Filen, obudź się. – Potrząsnąłem jego ramieniem, ale nie zareagował. – Filen, wstawaj. Słyszysz mnie? Filen!

Mimo, że podnosiłem głos i potrząsałem nim, dalej się nie budził. Światło z czarnego kamienia wciąż się nasilało, aż w końcu błysnęło na biało i w ciągu ułamka sekundy zniknęło. Filen zerwał się do siadu, dysząc ciężko. W panice rozejrzał się do koła, nie mogąc uspokoić.

– Filen, spokojnie, to tylko sen – chwyciłem jego dłoń, a on spojrzał na mnie. Powoli zaczął się uspokajać, normując oddech i rozluźniając napięte mięśnie.

– Znowu to samo – westchnął i przejechał dłonią po twarzy, po chwili gładząc włosy, które stały na wszystkie strony.

– Znowu? Od kiedy masz takie koszmary? – Zmarszczyłem brwi, lekko zaniepokojony. Mimowolnie martwiłem się o niego. Może to przez to, że jego ojcowie polecili mi na niego uważać. A może z powodu togo, że powoli zaczynało mi na nim zależeć. Nie chodziło o sferę seksualną, choć chętnie powtórzyłbym wydarzenia z wczoraj, ale o osobowość syna Igne. Coś w nim nie pozwalało mi nawet na chwilę odwrócić myśli.

– To nie do końca koszmar. Tylko takie dziwne uczucie Ten głos wydaje się taki ogromny, przytłaczający, ale za razem delikatny. Nie rozumiem o co w tym chodzi. Odkąd wyjechaliśmy z pałacu codziennie śni mi się to samo. Kobiecy głos mówiący w kółko kilka zdań, od czasu do czasu dodający nowe. Mam wrażenie, że to mnie dotyczy, ale nie potrafię tego zrozumieć.

– Pamiętasz te słowa?

– Choćbym nie chciał, to wyryły mi się w pamięci. Chcesz je usłyszeć?

Kiwnąłem głową, co chłopak wyczuł jakimś szóstym zmysłem. Westchnął głęboko i zaczął recytować.

Przyjdzie na świat trzem rodom wierny,

Błogosławieństwem mitycznych zostanie objęty.

Trzy dusze od świata otrzyma,

Dzięki nim spojrzy innymi oczyma,

Pierwszej serce swe odda, drugiej zaufanie,

Trzecia mu swą wole odda w posiadanie.

Ojcem mu błękit, matką czerwień będzie,

A dzieckiem pokój, który sercem zdobędzie.

W skupieniu słuchałem jego słów, zastanawiając się nad ich znaczeniem. Wydawały mi się one dziwnie znajome. Jakbym słuchał ich bardzo często. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie gdzie i kiedy je słyszałem.

– To brzmi jak przepowiednia.

– Też tak myślę i nawet chyba rozumiem niektóre momenty. Jestem potomkiem trzech rodów Ognia, a mój dziadek i jego bracia, zwani często mitycznymi, dali mi swoje Błogosławieństwo. Dwa pierwsze wersy są proste i wskazują na mnie. Ale później? Jak ktoś może mieć trzy dusze? Żyję ze sobą od dawna i chyba bym się zorientował, że coś jest ze mną nie tak. Poza tym ja nie widzę, więc nie mogę patrzeć. – Filen zrobił dziwną minę, jakby coś wpadło mu do głowy. Po chwili pokręcił głową i kontynuował. – Później jest błękit i czerwień. Myślę, że tu chodzi o żywioły. Woda jako niebieski, a ogień – czerwony. Tylko dalej jest coś o pokoju, ale przecież nie ma wojny.

– W sumie to niewiele do niej brakuje. Najeźdźcy panoszą się wszędzie, przedostając się z królestwa Ignem do Terram, Aer i Aquem. Przez to mieszkańcy nie są zadowoleni. Ludzie mają już dość napadów, porwań i zabójstw, których dokonują Najeźdźcy. Wybuchają bunty nie tylko przeciw wrogom, ale też przeciw władcom, które nic z tym nie robią.

– Jakim prawem ja nic o tym nie wiem?! Jak tylko wrócę do pałacu, zbiję moich rodziców. Przecież mam być Igne! Czy oni całkowicie postradali zmysły?! Jeszcze ta narada! Jak najszybciej musimy wrócić do pałacu. Pojutrze zjadą się tam wszyscy władcy z czterech królestw!

– Nie możliwe żebyśmy zdążyli. Dopiero dziś w nocy dojedziemy do mojej wioski.

– O nie. Będziemy tam jeszcze przed południem. Zwijaj namiot i ruszamy.

– Nasze konie nie dadzą rady biec galopem przez tyle czasu, a poza tym nawet jeśli, to i tak dotrzemy tam wieczorem.

– Nie gadaj, tylko się zbieraj – warknął Filen najwyraźniej wściekły na rodziców. Jego ciało zaczęło świecić dziwnym blaskiem. Otoczyły go płomyki sprawiające, że wyglądał jakby płonął. Nie, on rzeczywiście stanął w ogniu, zapalając przy okazji namiot.

– Filen! Zgaś to! – krzyknąłem, odskakując od płomieni. Nie obchodziło mnie, że nic mi nie zrobią i tak nie miałem ochoty stać w ogniu. Chłopak szybko zgasił płonący materiał i trochę się uspokoił.

– Przepraszam. Lepiej wyjdę na zewnątrz – powiedział i już zaczął wychodzić, ale w ostatniej chwili chwyciłem go za rękę.

– Filen? Może najpierw byś się ubrał, co? – zaśmiałem się cicho z jego miny. Dopiero teraz uświadomił sobie, że siedzi nago. Na jego policzkach pojawiła się rozkoszna czerwień.

– Odwróć się – powiedział, teraz zły także na mnie.

– Przecież już…

– Cicho bądź i po prostu się odwróć! – warknął, a ja z uśmiechem zrobiłem o co poprosił. W mojej głowie pojawiło się jedno słowo – uroczy.

Kilka minut później wyniosłem ocalałe rzeczy z resztek namiotu. Ten raczej nie nadawa się już do niczego. Kiedy dotknąłem jednej z osmolonych ścian namiotu, po prostu pokruszyła mi się w rekach.

– Raczej już go nie użyjemy. Musimy koniecznie dojechać do domu przed zmrokiem.

– Już ci powiedziałem, że będziemy tam wcześniej. Odepnij swoje rzeczy od konia. I nie zadawaj pytań. Nie mam zamiaru na nie odpowiadać – burknął, a ja nie chcąc go wkurzyć, po prostu zrobiłem co kazał. Czasami wydawało mi się, że pomimo swojego łagodnego charakteru, widziałem stanowczego władcę, którym w przyszłości zostanie. Martwiło mnie tylko to, że nie miałem pojęcia co on chce zrobić.

Kiedy wszystkie rzeczy leżały na trawie, Filen chwycił oba konie i zaczął do nich szeptać. Oba zarżały cicho i odwróciły się, galopem ruszając w stronę, z której przybyliśmy.

– Filen! Coś ty zrobił?! – teraz nie tylko on był wkurzony. Właśnie odesłał nasze konie. A podobno chciał jak najszybciej wrócić. Ciekawe jak to zrobimy pieszo.

– Kazałem im wracać do domu. Visio! – krzyknął, a ptak po chwili wylądował na jego ramieniu. – Leć pierwsza, to nie będziesz musiała nas dogonić. Dasz radę?

Orzeł kiwnął głową i odleciał w stronę mojego domu.

– Słucham jak chcesz teraz dotrzeć gdziekolwiek. – Złożyłem ręce na piersi, wpatrując się w chłopaka, który uśmiechnął się chytrze. Chyba nagle mu się humor poprawił.

– Zapomniałeś o pewnym istotnym szczególe. A mianowicie o tym, że jestem synem Igne i nie mam problemu by dotrzeć gdziekolwiek – powiedział i w mgnieniu oka na jego miejscu pojawił się ogromny Fenix. Faktycznie o tym zapomniałem.

Filen podszedł do leżących na ziemi rzeczy i szturchnął jeden z juków. Otworzyłem go, a w środku dostrzegłem pozwijane pasy skóry. Spojrzałem na niego pytająco. Wskazał głową na swoją szyję, a ja zmarszczyłem brwi.

– Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś sobie siodło? – Ptak pokręcił przecząco głową. Wyciągnąłem skórę na trawę i ujrzałem przypięte do nich sznury, idealne, by coś do nich przyczepić.

– Juki! Dla Fenixa?

Nie wnikając jakim cudem wiózł to przez całe Ignem, zacząłem kombinować i po chwili wszystkie rzeczy przypięte było do uprzęży umieszczonej na szyi Filena. Brakowało tam tylko mnie. Westchnąłem i wsiadłem na ptaka.

– Moja mama i siostra dostaną zawału jak wylądujesz tak przed naszym domem. Jak spadnę, to ty jej będziesz tłumaczyć, że zginąłem spadając z grzbietu ogromnego stworzenia.

Filen obejrzał się na mnie, a ja miałem wrażenie, że na mnie spojrzał. To było naprawdę dziwne, że odwracał się, mimo, że nic nie widział. Miałem wrażenie, że się do mnie uśmiechnął.

Niespodziewanie wzbiliśmy się w powietrze, a ja złapałem się miękkich piór. Do głowy przyszło mi, że można by zrobić z nich doskonały wachlarz.

– Filen, musimy lecieć lekko na prawo. Nie chcemy, żeby mieszkańcy wiosek zaczęli na ciebie polować. Ominiemy te największe, nie zajmie to dużo czasu.

Mów, gdzie mam lecieć – usłyszałem w głowie głos i zamarłem. Nie otaczała mnie woda, więc w jaki sposób go usłyszałem? Nie było czasu na zastanawianie się nad tym. Ciężko było mi mówić, kiedy pęd powietrza uderzał we mnie z całych sił. Musiałem przylgnąć do szyi Filena, aby mnie nie zdmuchnęło. W dodatku nos miałem wciśnięty w jego pióra, gdyż wiatr uniemożliwiał mi swobodne oddychanie.

Słońce powoli wychylało się zza gór na wschodzie, tworząc niesamowity widok, jakiego nigdy nie było widać z ziemi.

– Filen, to jest takie piękne, gdybyś tylko mógł to zobaczyć – szepnąłem, nie zastanawiając się nad tym, czy on to słyszy. Fenix gwałtownie zwolnił, szybując i pozwalając mi dłużej nacieszyć się tym widokiem.

Filen

Widzę to, pomyślałem ciesząc się widokiem, który Lurei nieświadomie mi przekazał. Miał rację to było niesamowite. Nigdy nie miałem pojęcia jaki kształt mają góry i Słońce, gdyż nigdy nie mogłem dotknąć ich wodą. Nigdy bym nie pomyślał, że to będzie takie piękne.

Przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej dolecieć do domu Lureia. W końcu, po jakichś dwóch godzinach Lurei rozpoznał swoją wioskę z wysokości. Kierowany jego słowami, wylądowałem na pobliskiej polance, otoczonej ze wszystkich stron drzewami. Kiedy tylko Lurei ściągnął ze mnie nasze rzeczy, zmieniłem postać, od razu otaczając się wodą.

Wzięliśmy wszystkie rzeczy i obładowani, weszliśmy w las. Po kilkunastu krokach zaczął on się przerzedzać, aż w końcu doszliśmy do tyłu jakiegoś domu.

– To tutaj. Wyrobiliśmy się sporo przed południem.

– Mówiłem – uśmiechnąłem się i wszedłem za nim do domu. W środku okazał się mniejszy niż wyglądało z zewnątrz. Tylnym wejściem wkroczyliśmy do kuchni, wszystkie rzeczy układając pod ścianą. W domu panowała całkowita cisza. W obawie przed wrogami sprawdziłem dom wodą, tak, żeby niczego przez przypadek nie pomoczyć.

– Mama pewnie zajmuje się Eirin. Jeśli ich tu nie ma, to zapewne jej się pogorszyło. Chodź, pójdźmy do zielarza.

Lurei usiłował być spokojnym, ale w jego głosie słychać było prawdziwe zaniepokojenie. Było widać jak bardzo kocha siostrę. Wyszliśmy z domu, tym razem frontowymi drzwiami i udaliśmy się do ostatniego z domów stojących w dwóch rzędach i przedzielonych drogą.

– Powinny tu być – powiedział i zapukał w drewniane drzwi. Nie czekając na odpowiedź, pociągnął za klamkę i wszedł do środka. – Aulisie? Jesteś tu?

Coś spadło na podłogę, robiąc ogromny hałas, w mojej dłoni pojawił się płomyk, w każdej chwili gotowy, by spalić przeciwnika na popiół.

– Jestem, jestem. – Zza ogromnej szafy, pełnej pergaminów i dziwnych słoików, wyszedł gruby mężczyzna z łysym plackiem na głowie i okularami, które zapewne kilka razy zostały już złamane. Zgasiłem płomień, nie chcąc, by go dostrzegł. – Lurei?! Gdzieś ty się podziewał? Cała wioska cię szukała. Zaczynałem powoli tracić nadzieję na twój powrót.

– Musiałem wyjechać, by sprowadzić pomoc dla siostry. Gdzie ona jest? – zapytał, uśmiechając się delikatnie. Chyba darzył tego człowieka jakąś sympatią.

– Na górze. Loren przy niej siedzi. Kiepsko to wygląda. Ok trzech dni ma bardzo wysoką gorączkę. Nie może jeść i cudem udaje nam się zmusić ją do picia. Prawie cały czas jest nieprzytomna. Obawiam się, że nic już nie można zrobić.

– Można! Filen ją wyleczy! – złapał mnie za rękę i prawie biegiem zaprowadził na górę. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami. Zwrócił się w moją stronę. – Filen, proszę cię, jesteś naszą ostatnią nadzieją.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich około czterdziestoletnia kobieta. Jej oczy były podkrążone od małej ilości snu, a policzki lekko zapadnięte. Włosy miała spięte z tyłu głowy. Widać było, że kiedyś była naprawdę piękną kobietą. Życie jej nie rozpieszczało.

– Lurei – szepnęła i rzuciła się na szyję syna. Z jej oczu popłynęły łzy, ale na twarzy zagościł uśmiech. – Bałam się, że wyszedłeś i ktoś ci coś zrobił. Gdzieś ty był.

– Przepraszam. Nie mogłem patrzeć jak Eirin umiera. Sprowadziłem pomoc.

– Synku, wiem jak ci na niej zależy, czuję to samo. Jednak jest już za późno. Choroba jest zbyt silna, a Eirin za słaba, by z nią walczyć. Teraz tylko cud mógłby ją uleczyć.

– Albo woda – powiedziałem, a kobieta wyglądała, jakby dopiero teraz mnie dostrzegła. – Mam na imię Filen, potrafię leczyć za pomocą wody i spróbuję pomóc Eirin.

– Jesteś taki podobny do kogoś, kogo kiedyś poznałam, tylko te czarne włosy. Znasz może Araela? – zapytała, a ja uśmiechnąłem się lekko. Zawsze mówiono mi, że wyglądam jak młodsza kopia ojca. Tylko włosy i jedno z oczu odziedziczyłem po Elinie.

– Jestem jego synem. Niestety nie mógł tutaj przybyć, ale w zamian przysłał mnie. Jeśli mogę, to chciałbym obejrzeć Eirin.

Pierwszy raz w życiu widziałem jak ktoś tak szybko przechodzi ze zrezygnowania w najprawdziwsze szczęście i nadzieję. Kobieta najpierw mnie uściskała, a później wprowadziła do pokoju. Jako, że nie chciałem pomoczyć wszystkiego dookoła, położyłem rękę na ramieniu Lureia i za nim dotarłem do stojącego przy ścianie łóżka.

– Muszę dotknąć jej czoła – powiedziałem, a Lurei chwycił moją dłoń i położył w odpowiednim miejscu. Nie miałem pojęcia co robi jego mama, ale nie zadawała żadnych pytań. Zamknąłem oczy i skupiłem się na leżącej przede mną kobiecie. Jej skóra była nienaturalnie gorąca, a oddech nierówny. Słyszałem bicie jej serca, dzięki słuchowi mitycznych i ono także nie biło w wystarczającym rytmie. Muszę się spieszyć. Ona nie wytrzyma długo.

– Gdzie tu jest studnia? Szybko Lurei potrzebuję mnóstwo wody. Natychmiast.

– Studnia jest koło naszego domu, ja zaraz.

– Nie trzeba. Otwórz tylko okno na oścież.

Skupiłem się na wodzie w pobliżu i myślami odszukałem studnię. Wziąłem z niej dużą ilość wody i siłą woli przeniosłem do pokoju.

– Odkryjcie ją. Czy ma moce Aquera?

– Twój ojciec powiedział, ze jeśli takie miała, to się ujawnią. Do tej pory nic takiego się nie stało – powiedział Lurei, a ja zakląłem cicho.

– Lurei, nie jest dobrze. Muszę mieć amulet Visio. Wyjdź na zewnątrz. Mam przeczucie, że za chwilę przyleci.

Lurei wybiegł z pokoju, a ja tymczasem zatopiłem ciało Eirin w wodzie. Nie mogłem jednak zrobić tego do końca, bo nie byłą Aquerem i by się utopiła. Jej stan się pogarszał, serce powoli zwalniało.

Eirin, posłuchaj mnie. Musisz walczyć. Sam nie dam rady. Wierzę, że dasz radę. Wsłuchaj się w mój głos. Wiem, że mnie słyszysz Eirin. Twój brat przebył długą drogę, żeby cię ratować. Nie zmarnuj tego! – moje myśli uderzały w jej umysł, nie słysząc żadnej odpowiedzi. Jednak czuł, że go słyszy i rozumie. Jej serce zabiło mocniej, utrzymując organizm przy życiu.

– Tak, właśnie tak. Twoja mama jest tu ze mną. Ona też o ciebie walczy. Pomóż nam, Eirin, nie poddawaj się. Jesteś silniejsza – powiem, tym razem nagłos. Do pokoju wbiegł Lurei z Visio na ramieniu.

– Nie mogę zdjąć jej naszyjnika. Nie da się – powiedział Aquer z rozpaczą w głosie.

– Musi się dać. Visio, co ja mam teraz zrobić? – zapytałem, nie mając pojęcia, jak utrzymać tę dziewczynę przy życiu. Orlica przeskoczyła na moje ramię.

Otwórz się.Jej ciało umiera, ale umysł wciąż jest sprawny. Mówisz do niej i ona cię słyszy, ale jej słowa nie docierają do ciebie. Zamknij oczy i przestań odgradzać się od niej.

Nie potrafię – szepnąłem.

Potrafisz.

Potrafisz – powiedzieli równocześnie Visio i Lurei. Oni we mnie wierzyli, a ta dziewczyna, umrze, jeśli niczego nie zrobię.

Odetchnąłem głęboko, starając się być otwartym na wszystko dookoła. Poczułem jak ktoś kladzie mi rękę na ramieniu i zachłysnąłem się powietrzem, kiedy mój umysł zalała fala światła. Ja widziałem! Wszystko dookoła nabrało barw stanęło mi przed oczami. Oczami, które wciąż miałem zamknięte. Coś zakuło mnie w piersi, kiedy uświadomiłem sobie, że to nie ja widzę. To wymysł Lureia przesyłał mi obrazy. Skarciłem ie za swoje myśli. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie.

Położyłem dłoń na czole Eirin i drgnąłem, czując ogromny ból i ogień trawiący jej ciało. Jej świadomość skuliła się pośrodku płomieni, usiłując chronić się przed nimi. Przedostałem się przez nie i wielkim wysiłkiem otoczyłem jej umysł wodą. Płomienie zaczęły szaleć, usiłując przebić wielką bańkę, ale ja stałem im na drodze.

Eirin! – krzyknąłem, a jej świadomość zalała mnie całkowicie. Jej wspomnienia przewijały mi się przed oczyma, uczucia zmieniały się z każdym obrazem.Wzniosłem barierę między naszymi umysłami, nie mogąc znieść natłoku informacji.

– Witaj Filenie. Już się bałam, że do mnie nie dotrzesz – usłyszałem jej głos. Tak bardzo znajomy. Dręczący mnie każdej nocy.

– Ty…

– Tak, to byłam ja. Od wyjazdu Lureia zaczęło mi się pogarszać. Musiałam znaleźć sposób, by się z wami skontaktować, ale ty nie chciałeś słuchać. W śnie przyszła do mnie Wyrocznia i powiedziała jak mam do ciebie przemówić. Jednak twoje bariery są dla mnie zbyt silne i jedynie jej słowa do ciebie docierały. Mogłam więc przekazać ci tylko przepowiednię.

– Więc tym są te słowa? Przepowiednią?

– Tak, nie mam pojęcia co znaczą, ale Wyroczni obiecała mi, że jeżeli ci ją przekaże, to przyjdziesz mnie uratować.

– Dlaczego więc sama mi nie powiedziała?Przecież mogła do mnie przyjść.

– Nie mogła. Słowa przepowiedni objęte są czarami. Żadna z Wyroczni nie może ci ich zdradzić przed Uroczystością Wyboru.

– Więc nie mogła zaczekać? To już za pół roku.

– Nie wiem. Jestem słaba. Nie miałam sił, by z nią rozmawiać. Filenie, ja umieram i tylko ty możesz to zatrzymać.Kiedy byłam małą dziewczynką twój ojciec mnie wyleczył. Jednak nie wiedział wtedy, że jego moc nie ogranicza się tylko do wody. Moim przodkiem był Aquer , to prawda, ale nie miałam w rodzinie Ignisa. Kiedy więc on odkrył swoją moc ognia, uaktywniła się ona także we mnie. Ogień jednak nie jest mi pisany. Trawi mnie od środka i tylko woda utrzymuje mnie przy życiu. Elestera zdradziła mi to, mówiąc, że tylko ty jesteś w stanie mnie uleczyć. Musisz zgasić ogień. Ja nie mam już sił, by walczyć. Poczekam jeszcze chwilę, wytrzymam, ale w zamian pozbądź się tego bólu.

– Tak zrobię, obiecuję. – wycofałem się z jej umysłu i westchnąłem.

– Wiem co jej jest – powiedziałem ze smutkiem, pocierając czoło. Ulga w bólu była niesamowita. Jakim cudem Eirin tyle wytrzymała?

– Co? Filen, mów!

– To mój ojciec. On jej to zrobił – szepnąłem, a Lurei zamarł. – Nieświadomie wraz z wodą, dał jej cząstkę ognia. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jest synem Fenix’a. Jest powód, dla którego nie wolno leczyć kogoś, kto nie ma w rodzinie danego Aliquid.

– Potrafisz jej pomóc? – zapytała cicho Loren.

– Powiedziała mi co mam zrobić. Postaram się zwalczyć ogień ogniem. Będziemy musieli stąd wyjść. Nie chcę spalić wszystkiego dookoła.

– Czy to jej nie zaszkodzi? Jeśli użyjesz większej ilości ognia.

– Nie, jeśli skieruje go przeciw ogniowi ojca. Wtedy wzajemnie się wypalą. Muszę tylko uważać, by nie zostawić w niej nawet pomyka. Mój ogień jest silniejszy. Jeśli się pomylę, to ona zginie.

– Ale jeśli nic nie zrobisz, to ona zginie. Filen, wiem, że dasz radę. Musisz tylko to zrobić – szepnął Lurei, a ja pokiwałem głową.

Chwilę później stałem na polanie, na której wcześniej wylądowaliśmy. Lurei położył Eirin na trawie, a ja klęknąłem koło niej. Loren przyglądała się wszystkiemu ze łzami w oczach.

– Lurei. Nie wiem, czy zapanuję nad ogniem, a nie chcę skrzywdzić twojej mamy. Mógłbyś? – szepnąłem do niego i w odpowiedzi skinął głową. Odszedł an moment, by porozmawiać z kobietą. Ta powiedziała kilka słów i zniknęła za drzewami.

– Co teraz? – Lurei brzmiał na lekko przerażonego.

– Teraz usiądź je na udach i trzymaj ręce. Wiem, że to trudne, ale będzie ją bolało, a nie może mi się wyrwać.

Aquer przełknął ślinę i zrobił co mu kazałem. Zmarszczyłem brwi, starając się uspokoić.

– Łatwiej by było, gdybym mógł ją zanurzyć w wodzie.

Więc to zrób. Nałóż jej swój naszyjnik. – Visio wylądowała na pobliskiej gałęzi. Jak dotąd zawsze miała rację, więc ściągnąłem z szyi czarny medalion i nałożyłem go Eirin.

– Co to jest? Widziałem jak świeciło w nocy.

– Dostałem to od Wyroczni. Mam nadzieję, że pozwoli Eirin oddychać pod wodą.

– Masz zamiar ją utopić?! – Lurei zdecydowanie nie był za tym pomysłem.

– Zaufaj mi. A jeśli nie mi, to Visio, bo ona jest tego pewna. Nie mam pojęcia skąd, ale ona wie takie rzeczy.

– Mam powierzyć życie mojej siostry przeczuciu? Co jeśli utonie? Filen jeśli ona zginie, ja nie…

– Więc do tego nie dopuścimy. Ale woda dużo pomoże. Ona ją leczy. Tylko dzięki temu, że walczy z ogniem w jej ciele, Eirin nie umarła, gdy tylko ogień się ujawnił.

Lurei zacisnął usta i kiwnął głową. Przywołałem wodę i otoczyłem nią naszą trójkę.

– Zaczynam. Trzymaj ją mocno.

Ponownie tego dnia otwarłem umysł i wszedłem do głowy Eirin. Ogień o toczył mnie ze wszystkich stron, chcąc się mnie pozbyć. Jednak ja otoczyłem się własnym, niwelując każdy płomień, jaki mnie dotknął. Jak przez mgłę usłyszałem krzyk, jednak nie zatrzymało mnie to.

Pod moimi nogami zaczęła płynąć woda, która koiła ból Eirin. Posłałem ją do całego jej ciała, razem z niewielkimi płomykami, mającymi zwalczyć ogień syna Fenixa. Nie było łatwo. Ogień taty był prawie tak silny, jak ogień mitycznych. Poczułem jak piecze mnie czoło, a mój ogień od razu zaczął zdobywać przewagę. Kiedy dotarłem do jej kostki, poczułem niesamowite gorąco. To tu ogień rósł w siłę, więc pewnie tę kostkę leczył Arael.

Czekałem, aż płomienie same mnie zaatakują, aby czasem nie przesadzić z ilością ognia. Kiedy rzuciły się na mnie, opadłem z sił. Czoło zapulsowało bólem i znów mogłem walczyć. Wściekły na to, że ogień nic nie daje, stworzyłem ogromną fale wody, która z głośnym sykiem przygasiła ogień. Nadal jednak tam był. Cisnąłem iskrę w sam jego środek i powiększyłem ją. Trzy.. dwa… jeden… Stop. Powstrzymałem falę ognia wydobywającą się ze mnie i szybko zalałem wszystko wodą.

Umysłem znajdowałem punkty w jej ciele, które promieniowały bólem i leczyłem je swoją mocą. Przez te lata ogień strawił całe jej ciało. Teraz każdą komórkę otaczałem leczniczą wodą, czując jak powoli się odnawiają. Kiedy dotarłem do jej umysłu, rozesłałem wokół siebie mgiełkę, która delikatnie gładziła każde wspomnienie, pozbawiając go bólu i nieznośnego gorąca.

Eirin. Już po wszystkim. Obudź się – szepnąłem i zastawiłem ją samą. Otworzyłem oczy i momentalnie poczułem jak woda wokół nas opada. Moje ciało stało się niesamowicie ciężkie, a umysł nawet nie zarejestrował bólu, kiedy upadłem na twardą ziemię.

Syn przepowiedni – Rozdział X

– Viosio! Topaz! – krzyknąłem, a ptak od razu zrozumiał o co mi chodzi.

Nie bardzo wiedziałem co mam robić, więc działałem instynktownie. Chwyciłem za topaz, znów czując jak wybucha we mnie woda. Moc wody zaczynała wypierać ogień. Zachłysnąłem się powietrzem i upadłem na kolana. Czerwony kamień wypadł mi z ręki, odwijając się z chroniącego go materiału. Ostatkiem sił, kiedy w moim wnętrzu ledwie żarzyła się iskierka, dotknąłem kamienia.

Ogień rozpalił się na nowo, buchając nową mocą. Żywioły walczyły ze sobą, chcąc wygrać, lecz po chwili splotły się i zamarły. Ból ustąpił, a mnie wypełniły nowe siły. Podniosłem się i zwróciłem w stronę Lureia, który dalej pozostał poza moim polem widzenia. Mimo, że miałem topaz, to wrogi Aquer także go posiadał. Miecz na gardle Lureia tylko utrudniał sprawę.

Nie mogłem użyć wody, bo była ona bezużyteczna w ich pobliżu. Ogień natomiast był całkowicie poza moją kontrolą.

– Filen, nie walcz z nim! – krzyknął Lurei, a przeciwnik uciszył go i przyłożył ostrze bliżej skóry.

Jak miałem z nie walczyć z ogniem? Gdybym go uwolnił, to pewnie spłonęłoby całe miasto. Poza tym nie potrafiłem nad nim panować. Więc co mi z niego? Nic, kompletnie nic. Musiałem wymyślić jakiś inny sposób.

To twoja jedyna szansa. Musisz przestać zwalczać siebie. To twój ogień i tobie ma służyć. Przypomnij sobie jak kiedyś był twoim przyjacielem. Jak pomagał ci patrzeć na świat – Visio była pewna swoich słów. Ale co ona mogła wiedzieć? Przecież była ze mną dopiero od niedawna. Mimo to ufałem jej. I coś podpowiedziało mi, że powinienem zrobić to, co każe.

Z przyzwyczajenia przymknąłem powieki i skupiłem się na swoich mocach. Wyciszyłem wodę i zatopiłem się w mojej mocy ognia.

Czułem jak płomienie wypełniają mnie od środka i usiłują wydostać się na zewnątrz. Stłumiłem je i z wysiłkiem usiłowałem przejąć kontrolę.

– Nie walcz. Poddaj się temu.

Odetchnąłem głęboko i spróbowałem ponownie. Wypuściłem płomienie i poczułem jak wydostają się na zewnątrz. Zalała mnie ogromna ulga. Jakby część mnie, przez wiele lat więziona, nagle odzyskała wolność.

Czułem każdy płomyczek w okolicy. Potrafiłem powiedzieć w którym domu płonie świeca. Słyszałem wszystko, co mówiono w towarzystwie choćby najmniejszego ognia. Odciąłem się od tego, by nie zwariować.

Skupiłem się na ważniejszych rzeczach. Pożar, który spowodowała moja wcześniejsza walka, rozprzestrzeniał się z zawrotną prędkością. Płonęła już stodołą, a lada chwila dom stojący obok także zajmie się ogniem.

Chodź do mnie, pomyślałem, a fala płomieni oderwała się od płonących budynków i ruszyła w moją stronę. Ciepło otoczyło mnie ze wszystkich stron, dając poczucie bezpieczeństwa. Oczyma umysłu widziałem wszystko, co płonęło, bądź po prostu stykało się z ogniem. Co prawda możliwości były bardzo ograniczone, w przeciwieństwie do patrzenia wodą.

Zrobiłem krok do przodu, posyłając ogień przed siebie. Płomienie zagrodziły drogę ucieczki wrogiemu Aquerowi.

– Wypuść go, a puszczę cię wolno – powiedziałem i nawet mnie zdziwiła groźba w moim głosie.

Usłyszałem jak mężczyzna przełyka nerwowo ślinę. Płomienie trzaskały wokół nas, pozwalając mi usłyszeć nawet bicie jego serca.

Zrobiłem kolejny krok, a Aquer cofnął się, ciągnąc za sobą Lureia.

– Powiedziałem, żebyś go puścił! – warknąłem, a ogień wybuchnął w okół, jakby ktoś dołożył drewna do ogniska.

– Wtedy mnie zabijesz! Nie mam zamiaru zginąć! – odkrzyknął tamten ze strachem w głosie.

– Jestem przyszłym Igne! Nie porównuj mnie do sobie podobnych. Ja nie złamie danego słowa.

– Nie wierzę ci! Tylko Najeźdźcy spełnili obietnicę, którą mi złożyli! Jeśli ja mam zginąć, to pociągnę jego za sobą!

W ułamku sekundy płomień dosięgnął jego dłoni. Aquer krzyknął, a ja biegiem ruszyłem w ich stronę. Lurei jednak nie stał bezczynnie i szybkim ruchem odtrącił miecz, uwalniając się. Przeciwnik jednak nie dawał za wygraną. Zamachnął się bronią, lecz Lurei zdążył złapać rękojeść. Nie miałem pojęcia jak to wyglądało, bo wszystko opisywała mi Visio. Do czasu.

Uważaj! – krzyknęła Visio, ale nie do mnie. Poczułem jak Lurei z wrogiem wpadają w moje płomienie. Takie, które zamieniają w popiół wszystko, czego dotkną.

– Nie! – W sekundę wszystkie płomienie zniknęły. Wypuściłem mgłę i pobiegłem w stronę dwóch ciał. Dopadłem do pierwszego, bardziej przypominającego węgiel. Do oczu napłynęły mi łzy. Lurei nie mógł tego przeżyć.

– Ała – usłyszałem jęk i z niedowierzaniem wyciągnąłem rękę w stronę drugiego ciała. Było… zimne. I jak najbardziej żywe.

Nie panując nad sobą, rzuciłem się na Lureia, ręce oplatając wokół jego szyi.

– Ty żyjesz!

– Nawet ja jestem zdziwiony – westchnął. – Przysiągłbym, że wpadłem w twój ogień.

– Bo wpadłeś. Tak jak on. Czułem jak płomienie cię dotykają. To nie szczęście. Ty po prostu jesteś na nie odporny.

– Ja może tak, że moje ubranie nie bardzo. – Lurei zaśmiał się cicho, a ja dopiero teraz zauważyłem, że wtulam się w jego nagie ciało. Speszony chciałem się odsunąć, ale przytrzymał mnie przy sobie.

– Jakby ci to powiedzieć – słychać było, że się uśmiecha. – Zebrało się tu sporo gapiów, którzy patrzą się na nas jak na obrazek. Zważywszy na to, że nie mam na sobie ubrań, to walałbym, żebyś się nie odsuwał. Poza tym, jakoś mi wygodnie.

Kiedy wypowiadał ostatnie zdanie, wyczułem w jego głosie dziwną nutę, która z niewiadomych powodów sprawiła, że spaliłem buraka.

– Nie możemy tak leżeć przez wieczność – odpowiedziałem i zdjąłem płaszcz, co było o tyle trudne, że Lurei trzymał rękę w na moich plecach.

W końcu udało nam się jakoś go okryć i wrócić do domu, gdzie czekało na nas małżeństwo z widłami.

– Coś czuję, że nie jesteśmy już tutaj mile widziani.

– Dziwisz się? – mruknął Lurei i obiecał małżeństwu, że wyniesiemy się jak tylko weźmiemy swoje rzeczy.

Jakąś godzinę później wyjeżdżaliśmy z miasta, gonieni przez tłum. Wyglądało to jak jakieś polowanie na czarownice. Konie szły normalnym tempem, nie poganiane przez nas, a mieszkańcy wioski szli tuż za nimi z pochodniami i widłami. Kiedy jeden z nich chciał wbić je w mojego konia, szybko wyjąłem miecz i odbiłem je, posyłając go wodą kilka metrów w bok. Zadbałem, by miał miękkie lądowanie, ale tłum chyba tego nie docenił. Pochodnie zbliżyły się do nas, a ja warknąłem wściekły, gasząc je jednym spojrzeniem.

– Przecież już wyjeżdżamy! Zastawcie nas w spokoju! – krzyknąłem, a tuż za mną wyrosła wielka ściana wody. Ludzie wpadli na nią, ale nikt jej nie przebił.

– Ty to zrobiłeś? – zapytałem Lureia, ale zaprzeczył.

– Dziwne. Nie do końca panuję nad mocą. Tę ścianę zrobiłem zupełnie przypadkiem.

– Przynajmniej wiesz co się z tobą dzieje. Ja nie mam pojęcia, dlaczego nie spłonąłem w ogniu.

– Też mnie to zastanawia – mruknąłem i odchyliłem szyję w bok, mając przeczucie, że Visio będzie chciała wylądować. Nie pomyliłem się. Orzeł delikatnie zacisnął szpony na moim ramieniu.

Chyba wiem jak to się stało – odezwała się po chwili, a ja zdziwiony zwróciłem się w jej stronę.

– Jak to? – Lurei spojrzał na mnie, myśląc, że mówię do niego. Uświadomiłem sobie, że automatycznie otoczyłem si,ę mgłą. Tak jakby woda spełniała moje zachcianki

Sam zobacz – odrzekła, a po chwili w mojej głowie pojawił się obraz. Poczułem znajomy ból, jednak już nie tak silny jak poprzednim razem.

Obraz, który zobaczyłem, był bardziej wyrazisty, niż ten przedstawiający mnie na koniu. Miał bardziej rażące barwy i większe pole widzenia. Wydawał się przez to trochę mało rzeczywisty. A był na nim Lurei, jak podejrzewałem. Tym, co przykuwało uwagę, było świecące się na jego czole Błogosławieństwo.

– Visio, jesteś genialna! – krzyknąłem, a Lurei omal nie spadł z konia.

– Nie strasz mnie tak.

– Błogosławieństwo!

– Błogosławieństwo?

– Twoja blizna na czole. Nie wiesz czym tak naprawdę jest?

– Mam coś mi mówiła, że ma mnie chronić czy coś, ale zbytnio jej nie słuchałem.

– Nie tylko chronić. Posłuchaj. Każdy Aliquid z wystarczającą mocą może dać komuś Błogosławieństwo. Twoja moc musi być naprawdę wielka, żeby ci się to udało. Ojciec opowiadał mi, że raz przez przypadek pobłogosławił małego chłopca. Wcześniej nie skojarzyłem faktów, ale to musiałeś być ty. Dlatego wydawało się, że cie zna. Kiedy Arael cię Błogosławił, był Aquerem i nie wiedział, że jest synem Fenixa. Jego moc musiała być uśpiona, jednak już wtedy był odporny na ogień. Część jego mocy musiała przejść na ciebie. To wyjaśnia dlaczego masz nieprzeciętną władze nad wodą, a nawet mój ogień cię nie parzył. Co prawda nie powinieneś być na niego odporny, bo nikt nie jest, ale w jakiś sposób Błogosławieństwo cię chroni. Tak jak moje daje mi nieograniczoną władzę nad ogniem.

– Więc to dzięki twojemu ojcu panuję nad wodą?

– Niekoniecznie. Aquerem mógł być twój przodek, ale on z pewnością tą moc powielił. Jako potomek najsilniejszego Aquarina, przekazał ci część jego spadku. Jednak nie widzę innej możliwość jeśli chodzi o odporność na ogień.

– Więc tak, czy tak uratował mi życie. Chyba będę musiał mu podziękować. Nie miałem pojęcia, że ta blizna mnie chroni. Zawsze tylko mi dokuczała, kiedy nagle zaczynała świecić i piec.

– Mnie piecze, kiedy usiłuje mi pomóc. Jak byłem mały i dopiero raczkowałem, ponoć wyszedłem na balkon i spadłem. Błogosławieństwo zabłysło, wyciągnęło ze mnie moc ognia i zamieniło mnie w Fenixa, dzięki czemu bezpiecznie wylądowałem na ziemi. Może twoje też tak działa. Świeci się wtedy, kiedy jesteś w niebezpieczeństwie. Wyjątkiem może być ten moment, w którym spotkałeś mojego ojca. Kiedy ja znajduję się w pobliżu dziadka i jego braci, też czuję mrowienie.

– W gruncie rzeczy masz rację, zazwyczaj świeciło się, kiedy byłem w niebezpieczeństwie.

Rozmawialiśmy jeszcze przez długą chwilę, poruszając temat naszej walki i mocy. Kiedy jednak nadeszła czarna noc, postanowiliśmy się zatrzymać. Konie nie widziały drogi, co było dosyć niebezpieczne, ponieważ wzdłuż drogi biegły rowy. Poza tym ciężko było dostrzec wrogów. Szczególnie Lureiowi, bo ja używając wody, widziałem nawet w ciemnościach.

Tym razem poszło nam szybciej niż zwykle. Pewny swojej mocy, zawiesiłem ognisko tuż nad ziemią, dzięki czemu nie traciliśmy czasu na zbieranie drewna. Lurei świetnie sobie radził z rozkładaniem namiotów, więc ja zająłem się późną kolacją. Obu nam burczało w brzuchach niemiłosiernie. Niedługo potem siedzieliśmy przy ogniu, usiłując się ogrzać. Było mi cieplej niż wcześniej, kiedy nie panowałem nad mocą ognia, ale dalej chętnie tą zimną nos spędziłbym w łóżku.

– Połóżmy się już. Jutro nie musimy wcześnie wyjeżdżać, ale lepiej nie spać na polanie w ciągu dnia. Często kręcą się tu Najeźdźcy.

– Łatwo ci mówić. Jeśli odejdę od ognia, to zamarznę – mruknąłem, a on spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.

– Zawsze możesz się przytulić – powiedział, a mnie serce zaczęło bić szybciej. Poczułem jak policzki zaczynają mnie piec.

Wstałem i odpowiedziałem coś niewyraźnie. Lurei zaśmiał się cicho i ruszył za mną. Ognisko zgasło jak tylko weszliśmy do namiotu, zastąpione przez mały płomyczek w mojej dłoni.

Rozebrałem się z niewygodnych ciuchów i w lekkiej koszulce oraz cienkich spodniach, sycząc z zimna, wszedłem pod koc. Lurei zrobił podobnie i po powiedzeniu sobie „Dobranoc” umilkliśmy. Przynajmniej Lurei, bo moje zęby pomimo starań, stukały niemiłosiernie. Myślałem, że ten koc był grubszy.

Lurei, który w ciasnej przestrzeni zapewne wyczuwał moje drgania, w końcu podniósł się do siadu. Pozbawiony mgły, nie bardzo wiedziałem co robi. Już myślałem, że się na mnie kładzie, na co omal nie dostałem palpitacji serca, ale uświadomiłem sobie, że po prostu przykrył mnie kocem. Poczułem jak coś ciągnie tkaninę, którą ściskałem w rękach, więc poluźniłem uchwyt.

– Co ty robisz? – szepnąłem,nie chcąc gwałtownie przerywać cichy.

– Trzepiesz się jak barani ogon. Tak będzie cieplej – powiedział, a ja poczułem gorące ciało, które wzięło mnie w ramiona. Wstrzymałem oddech, ale posłusznie dałem się przesunąć. Niemal się nie zakrztusiłem, kiedy moje ręce natknęły się na ciepłą skórę. Wtuliłem dłonie w znajome mi już mięśnie, po raz kolejny rozkoszując się ich kształtem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że znów macam Lureia po brzuchu, ale tym razem on nie śpi i jest tego w pełni świadomy. Dyskretnie wycofałem dłonie, starając się go nie dotykać. Co było trudne, zważywszy na to, że nie miał na sobie koszulki, a w dodatku niemal na nim leżałem. Głowę miałem ułożoną na jego piersi, a jedną nogę pomiędzy tymi, należącymi do niego.

Lurei znalazł moje dłonie, po czym ułożył z powrotem je na swojej klatce piersiowej. Bez słowa umieścił dłonie w dole moich pleców, pod koszulką. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że temperatura gwałtownie wzrosła. Teraz było mi niemal gorąco. Przez moment się nie ruszałem, lecz moje dłonie same zaczęły się poruszać.

Najpierw przejechałem dłonią po jego skórze i poczułem jak jego palce naśladują mój ruch. Przyjemne ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Ponowiłem swój ruch, a Lurei zrobił to samo.

Nie miałem pojęcia, czemu to rabie. Moje ręce same zaczęły jeździć po jego skórze, a ciało reagowało na jego dotyk. Rozum zszedł na drugi plan, ale nawet on nie protestował. Czyżbym robił to świadomie? Z pewnością. Ale nawet wiedząc to, nie mogłem się powstrzymać.

Westchnąłem, kiedy Lurei delikatnie podrapał mnie po plecach, a on powtórzył swój ruch, podciągając moją koszulkę wyżej. Po chwili jednak jego dłonie zjechały na moje biodra. Krzyknąłem cicho, kiedy Lurei przewrócił nas tak, że teraz on leżał na mnie, podpierając się jedną ręką.

Przed oczami mignął mi obraz mojej twarzy, oświetlonej delikatnym światłem płomyka. Cząstką świadomości zarejestrowałem lekki ból. Obraz był trochę nierzeczywisty. Zbyt naświetlony, a ja byłem pewny, że nie mogę się tak prezentować z włosami sterczącymi we wszystkie strony, zarumienionymi policzkami i uchylonymi ustami. Mimo to, wiedziałem, że Lurei tak mnie widzi. Ja zapragnąłem zobaczyć jego. Wyciągnąłem dłoń i zamknąłem oczy, kładąc ją na jego policzku. Po chwili dołączyłem drugą dłoń, trzymając jego twarz.

Lurei pochylił się, wisząc tuż nade mną. Kiwnąłem głową, mając wrażenie, że pyta mnie o zgodę. Poczułem jak chwyta palcami moją brodę i w końcu dotyka moich ust. Poczułem w brzuchu stado Fenixów, które muskały mnie od środka piórami.

Odpowiedziałem na delikatne muśnięcie tym samym, w duchu błagając by na tym nie poprzestał. Jedną z dłoni wplątałem w jego włosy na karku, a drugą wciąż obejmowałem jego policzek.

Aquer lekko westchnął i znów zetknął ze sobą nasze wargi. Tym razem trwało to nieco dłużej, a ja z westchnięciem rozchyliłem usta. Lurei od razu skorzystał z zaproszenia, wsuwając język między moje wargi. Jego smak rozlał się na moim języku,a ja zapragnąłem więcej. Pociągnąłem lekko za jego włosy, znów wyrywając mu ciche westchnienie. Przejechałem palcami po jego szyi, znów kładąc dłoń na jego piersi. Niechcący zahaczyłem o sutek, a ledwie słyszalny jęk sprawił, że chciałem słuchać ich więcej. Lurei jednak pocałował mnie mocniej, splatając nasze języki i sprawiając, że o tym zapomniałem. Pchnąłem go lekko, a on się tego nie spodziewał, dzięki czemu udało mi się znów nas odwrócić. Tym razem usiadłem u na biodrach, nawet na moment nie przerywając pocałunku. Poczułem jego dłonie, które zaczęły badać moje ciało. Odwdzięczyłem mu się tym samym, uciskając jego wszystkie wrażliwe miejsca, które zdążyłem poznać, kiedy on smacznie spał. Moja koszulka zniknęła gdzieś, pomiędzy pocałunkiem, a drugim. Jęknąłem głośno, kiedy jedna z jego dłoni wylądowała na moim pośladku. Zaskoczony swoją bezwstydnością, zatrzymałem się na chwilę, co po chwili zrobił także Lurei.

– Wszystko w porządku? – zapytał zachrypniętym głosem, od którego przeszły mnie ciarki. Brzmiał na lekko zmartwionego. Uśmiechnąłem się, drapiąc go i pochyliłem się, by sięgnąć jego ust. Zatrzymałem się tuż przed nimi i cicho wyszeptałem:

– Nigdy nie było w lepszym.

Pragnąc więcej jego dotyku i smaku jego ust, pocałowałem go, od razu wpuszczając do środka. Znajomy ucisk w podbrzuszu nasilał się z każdą chwilą, nigdy jeszcze nie dając mi tyle przyjemności. Nawet nie wiedziałem, kiedy zrobiłem się twardy, a instynkt prowadził mnie ku jednemu.

– Kochaj się ze mną. – Zadziwiony swoimi słowami rozchyliłem usta. Lurei nie odzywał się przez chwilę, po czym zaśmiał się cicho.

– Wybacz, ale wyglądasz, jakbyś nie ty to powiedział. – Aquer uniósł, się lekko, także siadając. Nasze klatki piersiowe stykały się, a jego palce nie przeniosły się na mój brzuch.

– Powiedzmy, że się tego nie spodziewałem. – Kolejny jęk wydostał się z moich ust, kiedy Lurei pocałował mój obojczyk, po chwili go liżąc. Ustami wytyczył ścieżkę ku mojemu uchu, nie omijając nawet milimetra skóry. W końcu przygryzł mój płatek, ręką masując mój kark.

– Właśnie dlatego poczekamy. Nie mamy potrzebnych rzeczy – zamruczał, a ja ledwo zarejestrowałem jego słowa.

– Ale…

– Ciii. – Zatkał mi usta swoimi, znów odprowadzając mnie do szaleństwa. Bez walki pozwoliłem mu ułożyć się na kocach. Jego dłonie masowały mój brzuch, kierując się w dół. Uniosłem lekko biodra, ocierając się o krocze Lureia. Zalała mnie gwałtowna przyjemność, która wyrwała mi z ust jeszcze głośniejszy dźwięk. Lu także jęknął, samemu przywierając do mnie mocniej.

Mój umysł powoli się wyłączał, zostawiając miejsce dla uczuć i pragnień. Niemal nie warknąłem, kiedy ręce Lureia zatrzymały się w dole brzucha i nie chciały podążać dalej. Aquer jednak starannie odciągał moją uwagę, całując moją klatkę piersiową i w zasysając się w różnych miejscach. Kiedy jego język zatopił się w moim pępku, a dłoń ścisnęła przez spodnie moje krocze, omal nie doszedłem. Myślałem, że nie może być już lepiej, jednak Lurei postanowił przekonać mnie, że się mylę. Szybkim ruchem ściągnął mi spodnie i przejechał językiem w dół, zatrzymując się tuż nad moim penisem. Nie miałem zamiaru go do niczego zmuszać, mimo, że wzbudził we mnie te nadzieję. Czułem jak mój członek niemal pulsuje, dostarczając mi okrutnej rozkoszy. Wplotłem palce we włosy Lureia, ciągnąc go do pocałunku. On jednak oni drgnął.

Chwilę później krzyk rozniósł się po namiocie. Zatopiłem się w wilgotne gorąco, prawie tracąc przytomność z przyjemności. Język Lureia drażnił główkę, jego palce masowały jądra, a ja tylko wiłem się, chcąc wypchnąć biodra. Jego ręka jednak mi to uniemożliwiała. Ponownie krzyknąłem, kiedy poczułem jak Lurei bierze mnie głęboko do ust.

– A zaraz.. – ostrzegłem, jednak on nie przestawał, dalej czyniąc cuda i doprowadzając mnie na przepaść, z której po chwili spadłem. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, zalała mnie fala przyjemności, o jakiej nigdy nawet nie marzyłem.

Opadłem bezwładnie na koce, resztką sił przyciągając Lureia do pocałunku. Zawahał się, ale po chwili z czułością złączył nasze usta. Poczułem słony smak nasienia, ale wbrew oczekiwaniom, nie obrzydziło mnie to. Po jednym z dłuższych pocałunków Aquer chciał się odsunąć, ale zahaczył kroczem o moje kolano. Z jego ust wydobył się kolejny tej nocy jęk.

Poczułem się trochę głupio, że on doprowadził mnie do końca, w ogóle ne zważając na siebie. Chciałem mu się odwdzięczyć, choć może nie koniecznie tym samym. Nie miałem na tyle odwagi.

Zbliżyłem się do niego, gestami dając mu znać, żeby położył się na plecach. On jednak tylko podparł się rękami.

– Filen, naprawdę nie musisz – powiedział, całując mnie delikatnie.

– Ale chcę – powiedziałem tylko i rozpiąłem mu spodnie, zsuwając je lekko. Dłonią przejechałem po jego penisie, skupiając się na jego reakcjach. Zacisnąłem dłoń mocniej, przejeżdżając wzdłuż długiego trzonu i potarłem kciukiem główkę. Lurei przyciągnął mnie do siebie, wtulając swój nos w moją szyję.

W pewnym momencie nacisnąłem mocniej na małą dziurkę, a Lurei spiął się, jęcząc mi wprost do ucha.

Opadliśmy na koce, a ja stworzyłem niewielką bańkę, którą oczyściłem siebie i Lureia. On, kiedy tylko odzyskał nieco sił, przyciągnął mnie do siebie i znów czule pocałował. Tak delikatnie, jakby bał się, że mógłby mi coś zrobić. Jakby coś się za tym pocałunkiem kryło.

– Rób tak dalej, a się w tobie zakocham – mruknąłem cicho, na co on zaśmiał się i przykrył nas kocami.

– Odpocznij. Jutro czeka nas ciężka droga. Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziałem cicho i wtuliłem się w niego bardziej.

Syn przepowiedni – Rozdział IX

Lurei

Jechaliśmy już kilka dni, a ja zaczynałem rozpoznawać okolice. Przez ostatnie dwie noce spaliśmy w namiocie i powoli kończyły nam się zapasy. Na szczęście znałem te tereny dość dobrze, więc wiedziałem, że zbliżamy się do sporego miasteczka. Oznaczało to, że zostały nam dwa dni drogi. Cieszyłem się, że każde drzewo, kamień, krzak zaczynają robić się znajome.

Kiedy byłem mały, co jakiś czas znikałem na kilka dni, zapuszczając się w las, bądź po prostu idąc przed siebie. Kiedy poszedłem na pierwszą taką wyprawę, matka z siostrą szukały mnie przez cały dzień. Nie pamiętam tego, miałem jakieś pięć lat i wszystko mnie ciekawiło. Eirin opowiadała mi jak zniknąłem z samego rana i wróciłem w nocy, cały szczęśliwy. Od tamtego czasu już nie panikowały tak bardzo, kiedy nie mogły mnie znaleźć.

– O czym myślisz? – Głos Filena wybudził mnie ze wspomnień. Spojrzałem na niego. Siedział na koniu z twarzą skierowaną w moją stronę i oczami wpatrzonymi w moje. Po raz kolejny nie mogłem oderwać od nich wzroku. Zastanawiało mnie, czy mężczyzna wie, że są takie piękne. Przyszło mi do głowy, że chciałbym, aby je zobaczył. Aby w ogóle mógł spojrzeć na świat.

Kiedy ta myśl wpadła mi do głowy, poczułem się jakbym naruszył jego prywatność. Nie miałem pojęcia dlaczego, w końcu to była tylko myśl. Powróciłem do pytania jakie zadał brunet i miałem zamiar odpowiedzieć.

Filen wciągnął głośno powietrze, zwracający tym moją uwagę. Przyłożył palce do nasady nosa i szybko oddychał.

– Wszystko w porządku? – Poprosiłem konia by zwolnił i zbliżył się do Filena.

– Tak, głowa mnie rozbolała, to nic takiego. – Zbladł lekko, co nieco mnie zaniepokoiło.

– Nie wyglądasz jakby to było nic takiego. Może chcesz się zatrzymać na chwilę?

– Nie musimy. Zaraz mi przejdzie. Jestem tego prawie pewny – powiedział, po czym syknął, mocniej dociskając palce do nasady nosa.

– Filen, naprawdę możemy się zatrzymać. To nie problem.

Chłopak tylko pokręcił głową, po czym opuścił rękę. Coś mi jednak nie pasowało. Przyjrzałem mu się i dostrzegłem, że zamknął oczy, a cała jego sylwetka powoli przechyla się w moją stronę. Złapałem go, nim upadł i zatrzymałem konie. Kilka metrów dalej była niewielka polanka, więc zaniosłem tam Filena i ułożyłem na trawie. Nie mając pojęcia co mam robić, wyjąłem z juków kawałek materiału i wodę. Namoczyłem tkaninę i położyłem mężczyźnie na czole, jego głowę lokując na swoich kolanach. Pozostało mi tylko czekać aż się obudzi.

Filen

Obudził mnie ostry ból głowy. Przyłożyłem dłoń do czoła, chcąc go trochę zniwelować i ze zdziwieniem odkryłem, że ktoś położył mi na nim mokry materiał. Nic dziwnego, że ból stopniowo się zmniejszał. Woda zawsze pomagała mi się wyleczyć.

– Lurei? Jesteś tu? – zapytałem, nasłuchując odpowiedzi. Przyszła ona natychmiast, zdradzając mi, że Aquer jest bardzo blisko.

– Jestem. Jak się czujesz? Chcesz wody?

– Wody? Zawsze. Już mi lepiej. – Podniosłem się, dopiero teraz zauważając, dlaczego Lurei zdawał się być tak blisko. Poczułem jak lekko pieką mnie policzki. Najwyraźniej spałem głową na jego kolanach. O ile można to było nazwać snem.

Aquer podał mi wodę, którą z wdzięcznością przyjąłem. Wypiłem sporą część, nie martwiąc się, że może nam jej braknąć. Przecież mogłem ją wziąć znikąd.

– Często zdarza ci się tak po prostu zemdleć bez ostrzeżenia.

– Nie. Właściwie to był pierwszy raz. Nie jestem pewny co się stało – skłamałem. Może nie byłem absolutnie pewny, ale miałem dosyć poważne podejrzenia. Nie chciałem jednak, żeby ktokolwiek o nich wiedział, przynajmniej póki sam nie zrozumiem co się dzieje.

– Może to z przemęczenia. Pewnie nigdy nie byłeś w tak długiej podróży.

– Tak, to może być to. – Podziękowałem w duchu Lureiowi za wymyślenie mi wymówki.

Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas, przy okazji zjadając obiad. Musiałem być nieprzytomny bardzo krótko, bo ptaki, które wcześniej tu były, dalej rozmawiały o tym samym. A wierzcie lub nie, nie potrafią ciągnąć jednego tematu przez piętnaście minut.

– Daleko jeszcze do twojego domu? – zapytałem, kiedy już siedzieliśmy na koniach. Zwierzęta nie chciały ruszyć, póki nie zapewniłem ich, że wszystko jest w porządku.

– Trzy dni, licząc z dzisiejszym. Jeśli się pośpieszymy, to przed zmrokiem dotrzemy do miasteczka. W tych okolicach lepiej nie nocować w namiotach. Ostatnimi czasy kręci się tu pełno Najeźdźców i Aliquid z niezbyt dobrymi zamiarami.

– Dziwne. Donieśliście o tym komuś?

– Tak. Jestem pewny, że Igne o tym wie. Mój dobry znajomy sam dostarczył mu te informacje.

– Cholera. Znowu coś przede mną ukrywają. Czy ja naprawdę wyglądam na taką kalekę? Nie ważne ile razy im mówię, cały czas nikt nie traktuje mnie poważnie. – Westchnąłem i wsłuchałem się w śpiewy ptaków.

Jak zwykle obgadywały inne stworzenia, podróżnych, mieszkańców okolicznych wsi i wszystko, co tylko się dało. Nie wiem czy wieści mogą się rozejść szybciej, niż wśród ptaków. Wystarczy jeden dzień, a wiadomość przejdzie z Ignem do Aquem, zahaczając po drodze o Terram i Aer. W razie niebezpieczeństwa, ptaki były niezawodne w przekazywaniu słów na odległość.

Zrezygnowałem ze słuchania tych małych gaduł, a moje myśli powróciły do obrazu, przez który straciłem świadomość. Tak, obrazu. Jechałem sobie spokojnie, próbując zacząć rozmowę z towarzyszem, kiedy nagle uderzyła we mnie paleta barw. Błękit nieba, biel chmur, zieleń drzew. Zawsze były dla mnie tylko wyuczonymi na pamięć wyrażeniami. Teraz jednak potrafiłem je sobie wyobrazić. W sumie to nawet nie musiałem, bo obraz, tak jak poprzedni, głęboko wyrył się w mojej pamięci.

Przedstawiał on chłopaka, który był już bardziej mężczyzną. Do pewnego momentu nie wiedziałem kim on jest. Zrozumiałem to dopiero, kiedy przypomniałem sobie jego oczy. Jedno niebieskie, a drugie brązowe, które niektórzy porównują do bursztynu.

Pierwszy raz zobaczyłem samego siebie. Nigdy nie potrafiłem zbadać swojej twarzy wodą, w końcu jeśli dotknę nią twarzy, to zamiast czuć przez ciesz, poczuję przez skórę. Może niektórym ciężko byłoby to zrozumieć. Uczucie było podobne do tego, kiedy dotykamy dłonią twarzy. Jednocześnie czujemy dotyk w palcach i na policzku. Tak samo było z wodą, a to strasznie zaburzało obraz mojej osoby, który tworzyłem w umyśle.

Najbardziej zdumiało mnie to, że obraz widziany był z perspektywy Lureia. Pamiętałem, że jechał po moje prawej stronie, nieco z przodu. W tym momencie odwrócony byłem w jego stronę i odruchowo skierowałem tam swoje oczy.

Uświadomiłem sobie także, że pierwszy obraz jaki ujrzałem także został ujrzany przez Lureia. Stał on wtedy pode mną, między moimi łapami i mógł z łatwością zobaczyć lecącą w moją stronę włócznie.

W głowie kłębiło mi się mnóstwo myśli. Jakim cudem te obrazy dostały się do mojej głowy? Czy naprawdę widzę część tego, co Lurei? Cóż część to trochę aa dużo powiedziane. To były tylko dwa przebłyski, które mogła podsunąć mi wyobraźnia. Właśnie. To wszystko pewnie jest dziełem mojego umysłu. Niemożliwe bym cokolwiek zobaczył. Poza tym świat, kolory, widzenie. Nie ma mowy, żeby to wszystko było takie cudowne. Gdyby tak było, ludzie zachwycaliby się już samą barwą liści.

Może to przez zmianę otoczenia? Mój umysł broni się przed nadmiarem wrażeń i postanowił mnie oszukać. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Musze skupić się nad znalezieniem sposobu na wyleczenie siostry Aquera.

Visio przyleciała z patrolu i powiadomiła mnie, że zostało nam tylko kilka godzin drogi. Przekazałem tą wiadomość Lureiowi i po kilku słowach, obaj zamilkliśmy, każdy zatopiony w swoich myślach.

Siedziałem na łóżku, myślami będąc w ogrodzie przy pałacu. Miałem niesamowitą ochotę na owoc Fenix’a, który zregenerowałby w pełni moje siły. Miałem kilka w jukach, jednak sam nie dotarłbym do drzwi wejściowych. Tym razem zatrzymaliśmy się w domku, gdzie przyjęło nas starsze małżeństwo. Widocznie dorabiali sobie, przyjmując podróżnych. Nie byli jednak przygotowani na to, że w całym ich domu pojawi się mgła, tylko po ty, żebym mógł wyjść na zewnątrz.

Powoli przyzwyczajałem się do całkowitej ślepoty. W gruncie rzeczy, kiedy nie władałem jeszcze dobrze nad wodą, a mało to pamiętam, musiałem radzić sobie bez niej.

Postanowiłem sam spróbować poznać pokój, bo Lurei miał mi pomóc to zrobić po wyjściu z łazienki, a dopiero co się w niej zamknął.

Wstałem i zacząłem iść wzdłuż ściany, odkrywając powoli pomieszczenie. Nie minęła chwila, a usłyszałem jak drzwi się otwierają.

– Już wyszedłeś? Myślałem, że dłużej ci to zajmie – zaśmiałem się lekko speszony, że Lurei przyłapał mnie na łażeniu po pokoju z rękami wyciągniętymi przed siebie.Zaniepokoiłem się lekko, kiedy Aquer nie odpowiedział.

– Lurei? Czemu nic nie mówisz? To nie jest śmieszne.

– Zależy dla kogo. Czyż to nie czasem synek naszego kochanego Igne? – usłyszałem męski głos i przygotowałem się do walki. Pomoczenie pościeli było niewielką ceną w zamian za przeżycie.

– Czego chcesz?

– Chcę czegoś, co odebrał mi twój ojczulek, a dzięki małemu szantażowi, będzie musiał mi oddać. Pójdziesz teraz ze mną.

– Przykro mi, ale nie mam zamiaru puścić go z taką szują jak ty – usłyszałem głos Lureia.Chwilę wcześniej drzwi zaskrzypiały cicho, co ledwo zauważyłem. O ile się nie mylę, Aquer stał za nieznajomym mężczyzną, odgradzając go od wyjścia.

– Nic nie możecie mi zrobić – powiedział szyderczo tamten, a ja usłyszałem, jak ktoś szeleści materiałem.

– Filen, on ma dziwny czerwony kamień. – Wyzwoliłem swój ogień, chcąc potwierdzić przypuszczenia. Oczywiście, kiedy tylko spróbowałem go użyć, zalała mnie fala bólu.

– Pamiętasz jak ci mówiłem o naszej wersji topazu? To właśnie ona. Nie mogę użyć ognia.

– Przecież i tak nigdy go nie używasz.

– On chyba o tym nie wie. Myślę, że w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, co potrafię.

– Co ty na to, żeby go uświadomić? – W głosie Lureia usłyszałem nutę rozbawienia. Byłem pewny, że właśnie się uśmiecha.

– Nie mam sił i ochoty. Nie możesz ty tego zrobić?

– No nie daj się prosić. Chcę zobaczyć jego minę.

– Szkoda, że ja nie zobaczę – mruknąłem do siebie i ruszyłem w ich stronę. Już wcześniej zbadałem tę część pokoju, więc wiedziałem gdzie się wszystko znajduje.

Mężczyzna, który wparował do pokoju, nie mógł chyba uwierzyć, że tak po prostu go minąłem. Czy on myślał, że będę walczyć w malutkim pokoiku?

Przy drzwiach, Lurei złapał mnie pod ramię, doskonale zgadując, że nie mam pojęcia co jest za progiem. Wyszliśmy z pokoju, a nieznajomy zaczął coś mówić, próbując nas zatrzymać.

– Cicho bądź. Nawet jeśli masz ten durny kamień, to nic ci on nie da. Gdybyś nie zauważył nas jest dwóch.

– A czy ja powiedziałem, że przyszedłem sam?

Drzwi otworzyły się z hukiem, a Lurei lekko się spiął. Usłyszałem tupot stóp i mogłem stwierdzić, że do środka wpadło pięciu dosyć postawnych mężczyzn.

– Masz topaz? – szepnąłem do Lureia, by inni nie słyszeli.

– Na szyi. Nie martw się. Po prostu stąd wyjdźmy.

– Stwórz nam tunel z wody. Lepiej niech nie wiedzą, że władam dwoma żywiołami.

– Nie ma sprawy.

Lurei

Uśmiechnąłem się do Filena i wyszukałem wzrokiem przerwę między stojącymi mężczyznami. Nim zdążyli się domyślić, co się dzieję, szliśmy już, otoczeni ze wszystkich stron wodą. Sprawę ułatwiało to, że nie musiałem dbać o powietrze. Obaj doskonale radziliśmy sobie bez niego. Oczywiście tylko, kiedy wokół była woda.

– Dalej nie rozumiem, dlaczego kiedy kontrolujesz wodę, ja mogę przez nią widzieć – powiedział Filen lekko zniekształconym głosem. Spojrzałem na niego, a on w tym samym momencie zwróci twarz moją stronę.

– Nie mówiłeś o tym wcześniej – zmarszczyłem brwi, usiłując sobie przypomnieć.

– Wyleciało mi z głowy – zaśmiał się cicho. – W każdym razie, kiedy korzystasz z topazu, moja moc próbuje przejąć kontrolę, ale nie walczy z twoją. Nie zauważyłeś, że mogę ruszać twoją wodą?

W tym momencie uświadomiłem sobie, że rzeczywiście wyczuwałem umysł Filena. O dziwo to, że mógł panować nad wodą, w ogóle nie przeszkadzało mi w niczym. Było to zaskakujące z tego względu, iż nie powinno się udać. Zawsze kiedy przejmowałem panowanie nad czyjąś wodą, zyskiwałem nad nią pełną władzę. W tym przypadku Filen w każdej chwili mógł zmienić kierunek wody wbrew mojej woli.

– Pogadamy o tym później. Chyba ktoś nam zorganizował komitet powitalny – powiedziałem, kiedy znaleźliśmy się już na zewnątrz. Jak się okazało, czekało tu na nas o wiele więcej przeciwników. W dodatku ich uroda świadczyła o tym, że nie wszyscy pochodzą z naszych ziem. Część z pewnością była Najeźdźcami.

– Byłoby mi łatwiej, gdybym mógł ich widzieć. Nie mogę rozpostrzeć mgły. Podejrzewam, że oni też mają topazy.

Spróbowałem stworzyć mgiełkę i rzeczywiście, kiedy tylko zbliżała się do naszych przeciwników, opadała na ziemię.

– Trzymaj się blisko mnie, a jakoś sobie poradzimy.

– Już raz tak walczyłem. – Filen wyszedł z wody, a ja otoczyłem go tarczą z mgiełki. Wziął wdech i wypuścił powietrze. Wyglądało to, jakby krzyczał, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. A przynajmniej ja żadnego nie słyszałem.

Visio spadła z nieba niczym grom, nie ostrzegając nikogo. Filen był na to przygotowany i odchylił głowę, by mogła wygodnie umościć się na jego ramieniu.

– Masz całe moje zaufanie. Poprowadź mnie – powiedział cicho, głaskając ją po szyi.

– Cieszę się, że zabrałeś ją z pałacu. – przygotowałem się do zniesienia bariery wodnej.

– Nawet nie wiesz jak ja się z tego powodu cieszę. Bylibyśmy już bez niej martwi.

– Nie wiadomo, czy i z nią nie będziemy. Jest ich tutaj chyba z trzydziestu. Może nie byłoby to nic takiego, gdybyś mógł użyć ognia.

– Wiesz, że to nic by nie dało. I tak nie potrafię nad nim zapanować.

– W sumie to jeszcze nie widziałem jak nim władasz. Nie licząc tych płomyczków. Zawsze mógłbyś spalić i ich i nas. Lepsze to niż jakby mieli nas do końca życia więzić.

– Umarłbyś tylko ty. Ja nie płonę, a kamień Visio, uodpornia ją na moje zdolności.

Ptak potwierdził to cichym piskiem. Parsknąłem śmiechem, choć sytuacja nie była zbyt wesoła.

– To może będziemy siedzieć za tą osłoną z wody? Tu nam raczej nic nie zrobią.

– Nie byłbym taki pewny. Mają więcej kamieni. Przynajmniej tak mówiłeś.

– Przydałoby się dowiedzieć, kto je ma. Mam pewien pomysł. Myślisz, że prowokacja zadziała?

– Spróbować możemy. Nie ma nic do stracenia. Co dokładnie chcesz zrobić?

Wyjaśniłem Filenowi mój pomysł i, kiedy się zgodził, zniekształciłem lekko barierę, by było nas słychać.

– Nie ma się co martwić, na pewno z nimi wygramy! – powiedziałem głośno z pewnością w głosie. Kilku mężczyzn uśmiechnęło się kpiąco.

– Masz rację. Musieliby się bardzo postarać. W końcu nie mogą pokonać naszych kamieni!

– Musieliby mieć ich więcej, a na pewno tylu nie znaleźli.

Spojrzałem po tłumie, zauważając, że mężczyźni wyglądają na bardzo pewnych siebie. Przed tłum wysunął się facet, który wcześniej naszedł nas w pokoju.

– Nie bądźcie tacy pewni. Mamy wystarczająco dużo kamieni, by was schwytać.

– Czcze gadanie. Nie uwierzę, póki nie zobaczę! – powiedział Filen i o dziwo nikt nie zareagował w specjalny sposób. Czyżby nie wiedzieli, że jest niewidomy? To dobrze wróżyło. Przynajmniej nie będą go atakować, myśląc, że jest łatwiejszy do pokonania.

– Niech ci będzie. To nic nie zmieni, więc pokażcie im! – krzyknął do pozostałych, a kilku z wahaniem powyciągało kryształy.

Naliczyłem cztery topazy i dwa czerwone kamienie, łącznie z tym, który trzymał, jak przypuszczałem, ich przywódca. Visio powiedziała coś do Filena.

– To za dużo. Nie ma opcji, żebyśmy wygrali.

Spojrzałem w jego stronę. Minę miał nietęgą. Sam nie miałem zbyt dobrych przeczuć. Bądź co bądź było ich dziesięć razy więcej. W dodatku kilku z nich potrafiło korzystać z mocy żywiołów. Byli to głównie ci, którzy trzymali kamienie. Nie licząc przywódcy, w okół każdego z nich unosiły się kropelki wody lub, w przypadku jednego, malutkie płomyczki. Zauważyłem, że kiedy trzymam topaz, też mimowolnie kontroluję krople koło siebie.

– Gdyby udało ci się zdobyć ten czerwony kamień…

– To co? I tak nie mogę go trzymać. Pewnie stanie się tak jak z wodą. W dodatku nie panuję nawet nad swoim ogniem.

– A co jeśli chwyciłbyś oba? Jeśli nie możesz trzymać jednego, bo woda niszczy twój ogień, to co jak podrasujemy też ogień?

– Nie mam pojęcia. Nawet nie chcę wiedzieć. Co jeśli przypadkowo spalę całe miasto?

– Przynajmniej nas nie złapią. Widzisz inne wyjście, bo ja nie. I jak na razie to jest nasza największa szansa na przeżycie.

– Koniec gadania! Złapcie ich, tylko nie zabijcie syna Igne! Nie chce mieć całego Ignem na karku.

Mężczyźni zawahali się przez chwilę, co pozwoliło nam się przygotować. Filen wytrzasnął skądś miecz, a ja zadowoliłem się patykiem, który leżał niedaleko. Pokryłem go wodą i zbiłem ją jak najbardziej. W ten sposób mogłem ciąć nią nawet metal.

Chwilę później wpadliśmy w wir walki. Starałem się nie oddalać od Filena, by w razie ataku skorzystał z wody, ale już po kilku uderzeniach zostaliśmy rozdzieleni. Nie miałem czasu na zastanawianie się czy sobie poradzi. O ile Filena nie chcieli zabić, tak na mnie rzucali się bez powściągliwości. Jeden z mieczy boleśnie naciął mi ramię które krwawiło przy każdym ruchu.

Zdążyłem zabić czterech przeciwników, kiedy kolejny zamachnął się na mój bok. Odskoczyłem do tyłu, ale ostrze nacięło moją skórę na brzuchu. Kilka cali bliżej i miałbym teraz dwie połowy.

Przez okrzyki bojowe docierały do mnie piski i krzyki Visio, która prowadziła Filena w boju. Nie wyobrażałem sobie jak szczegółowo musi przekazywać informację, by Filen zrobił dokładnie to, co chciała. W końcu jeden błąd i mimo braku chęci mordu ze strony przeciwników, mógł zginąć.

Trzech przeciwników i jedną ranę później, znów znalazłem się koło Filena. Oparliśmy się o siebie plecami, ciężko dysząc. Mężczyźni także stanęli, czekając na odpowiedni moment by zaatakować.

– Nie daję rady. Jest ich zbyt wielu – szepnął Filen. Pot spływał mu po twarzy, a płytka rana na skroni cały czas krwawiła. Visio także nie była w najlepszym stanie. Siedziała mu na ramieniu z otwartym dziobem i ciężko oddychała. Pióra na szyi miała lekko przycięte, ale na szczęście nigdzie nie było widać jej krwi.

– Zastało tylko dwóch Aquerów i Ignis. Niestety nie mogę do niego dotrzeć, skupia się na blokowaniu twojego ognia.

– I dobrze mu wychodzi. Tym razem nie mam do dyspozycji nawet płomieni. Czyje się jak kaleka. Nawet nie wiedziałem, że tak mi ich będzie brakować. Powiedz Visio, który to, a postaram się do niego dotrzeć. – Opisałem mężczyznę z czerwonym kamieniem, powoli zaczynałem się przyzwyczajać do rozmawiania ze zwierzętami. A raczej do mówienia do nich.

– Ja się zajmę Aquerami. Ciężko się walczy jednocześnie z wrogiem i wodą – powiedziałem, znów szykując się do ataku.

– Nie musisz mówić. Cieszę się tylko, że ja i Visio potrafimy oddychać pod wodą, bo próbowali nas już utopić. Jeszcze chwila i przestanę lubić wodę.

– Chyba trochę się już niecierpliwią. Spróbuj się od razu przebić do tego Ignisa. Może zdążysz, nim zareagują. Visio, weź to – powiesiłem kamień na szyi ptaka. Na szczęście nie był duży, więc orłowi nie sprawiał problemu. Ponownie zwróciłem się do Filena: – Zabrałem Aquerowi topaz. Wiem, że nie podoba ci się ten pomysł, ale w ostateczności użyj kamieni.

– Tylko jeśli nie będę miał wyboru – odpowiedział i stanął w odpowiedniej pozycji. Skinąłem Visio głową, a ona wydała z siebie cichy pomruk. Był to znak dla Filena, z którego ja także skorzystałem.

Dopadłem do pierwszego przeciwnika, od razu kulą wody posyłając go wysoko w górę. Z drugim nie było tak łatwo, gdyż okazał się nim Aquer z topazem. Na szczęście kompletnie nie spodziewał się, że tak szybko pozbędę się jego poprzednika i zginą z mieczem w połowie drogi do mojego barku.

Zabiłem ostatniego z grupki wrogów i korzystając z chwili, spojrzałem na Filena. Przebił on właśnie przeciwnika mieczem. Przed nim stał już Ignis, który z chytrym uśmieszkiem stworzył ogromną kulę ognia i rzucił ją w Filena. Krzyknąłem, kiedy ten nie ruszył i zniknął w płomieniach.

Ostatecznie kula roztrzaskała się tam, gdzie stał, zapalając siano, które leżało przed starą szopą. W mgnieniu oka ogień rozprzestrzenił się na kolejne jego sterty.

Z ulgą zobaczyłem postać w miejscu, gdzie stał wcześniej Filen i powróciłem do walki. Nie miałem czasu by upewnić się, że to on, ale kto inny mógłby to być?

Walka trwała nadal. W pewnym momencie miecz musnął moją szyję. Usłyszałem jak coś upada, a moc wody wparowała ze mnie w mgnieniu oka. Aquer rzucił się na ziemię i porwał mój topaz, po czym poruszył mieczem. Stałem pośród ognia z patykiem w ręce i mieczem na gardle.

– To koniec – powiedział z uśmiechem ostatni Aquer i jak zauważyłem, jedyny z wrogów pozostały przy życiu.

Spojrzałem ze smutkiem na Filena. Stał tam, cały i zdrowy. Trzymając czerwony kamień przez grubą warstwę materiału. Zwrócony był w moim kierunku, dzięki czemu nawet z daleka mogłem dostrzec jego oczy. Oczy, w których teraz zapłonęła złość i determinacja.